Nigdy nie przestanie być dla mnie tajemnicą, jakim cudem Carrie Bradshaw z Seksu w Wielkim Mieście mogła sobie pozwolić na paskudne Manolo Blahniki pisząc jeden felieton w tygodniu. (Choć chyba miało to jakiś związek ze spłacaniem kredytów kolejnymi kartami kredytowymi). Tej soboty przed modowym faux pas ustrzegła mnie rodzona matka. A było to tak...
Wkroczyłyśmy w dobrze zaplanowaną przez ludzi od marketingu przestrzeń dyskontu spożywczego dzierżąc w dłoniach listę zakupów sporządzoną zamaszystym pismem babci. Już ode drzwi postanowiłyśmy, że się rozdzielamy, więc mama poszła na nabiał, a ja oddałam się nowej pasji polegającej na pakowaniu zgrzewką wody mineralnej albo dwoma. Sztuka nie lada, bo podłoga w sklepie arcyśliska i trzeba uważać, żeby zbyt gwałtownie nie pakować gazowaną. Spotkałyśmy się chwilę później, ja po rozgrzewce, mama po nabiale, na dziale mięso/wędliny/drób (klasyka). Ustawiłam się w kolejce (lub jak kto woli w ogonku) obok rodzicielki i widzę, jak porozumiewawczo stuka palcem w szybę. Spójrz tu - oznacza pukanie, więc pochylam się nad asortymentem. Proszę bardzo. Szynka PRADA, 49,99zł/kg. Oczom nie wierzę. Proszę mamę o telefon, bo moim się zdjęć robić nie da (tak, wiem, to niewyobrażalne dla trzech czwartych społeczeństwa) i próbuję złapać w kadr kawał mięcha. Z trudem opanowując śmiech zwalniam spust migawki. I właśnie w tym momencie rozlega się nad nami głos kierowniczki działu mięso/wędliny/drób (klasyka).
Chcąc nie chcąc bierzemy udział w parafrazie sceny z Misia (tej, co to "gdzie mnie pan z tymi kłakami, to jest kiosk ruchu, ja tu mięso mam" itd.). Że tu sklep spożywczy, a nie fotograf. Że własność prywatna i zdjęć nie wolno. Że proszę wyłączyć aparat, bo zawołam kierownika i że w regulaminie sklepu stoi jak wół (albo wołowina) napisane "Zakaz fotografowania", jak nie wierzą, niech idą przeczytać. Dobra, dobra łagodzi mama i dla świętego spokoju zamawia kilka plasterków od Prady, a kiedy proponuję zapytać, czy ta szynka to ze zwierzątek odartych ze skóry na potrzeby szycia futer, mówi, żebym dała spokój (Daj spokój...). Tym samym właśnie ratuje mnie od modowego faux pas. Bo przecież Prada szyje z poliestrów, a nie z norek.
Głupie czasy. Ksiądz z Syberii przybył wczoraj na placek z jabłkami. Mówił, że zimno i że bieda straszna, a Stalina to tam, panie, własną piersią bronią, bo Stalin, jak Lenin, wiecznie u nich żywy. Mówił, że ludzie mili, a ziemie wokół Bajkału to już dawno wykupione przez Moskwę pod infrastrukturę turystyczną. Mówił, że czniają Unię Europejską. Ewropa ich w ogóle nie obchodzi, bo po co im nasze zakłamanie i degeneracja? Na końcu powiedział, że najlepiej w Irkucku idą kanapki z Subway'a. (Zażartowałabym, że to po naszemu znaczy z metra, ale jakoś tak zbieżność z Runway'em sama mi się narzuca). Boże, dopomóż, byśmy nigdy nie uznali za godne płacić trzy dychy za kanapkę z szynką. Nawet od Prady.