Pamiętam swoją pierwszą konfrontację z twórczością Magika. Byłam niepewną siebie dziewczynką z krzywym zgryzem i za dużym jak na swój wiek biustem, w sztruksowych spodniach i wpędzającą mnie w kompleksy wadą wzroku. Kolonie w górach. Magika przyniósł mi Michał. Nie pamiętam nazwiska. Pamiętam, że od tamtego momentu przez trzy tygodnie patrzyłam w niego jak w obrazek. Obsesyjnie rysował charakterystyczne, kalibrowe 44 wszędzie gdzie się dało. Nawet na stołówkowych serwetkach.
Któregoś dnia Michał postawił mnie na bramce, bo brakowało chłopaków do składu drużyn piłkarskich. Byłam wtedy kiepskim bramkarzem. Ktoś, chyba mój brat, zarzucił mi, że trzymając rękę w kieszeni wiele nie obronię. Michał przerwał grę i podszedł do mnie. Odbyliśmy taki dialog:
M. - Trzymałaś rękę w kieszeni?
P. - Noo... Tak mi jakoś wygodnie.
M. - Skoro tak, to włóż i drugą.
Wrócił na boisko, kazał wszystkim grać dalej, a ja się pierwszy raz w życiu zakochałam.
Dzisiaj jestem lepszym bramkarzem. I na pamięć znam Konfrontacje. Pomyślałam o Michale miesiąc temu, kiedy dziewięcioletni dzieciak przyszedł do mnie i zapytawszy, czy znam to, zaczął rapować Ja to ja, a potem Chwile ulotne. Szacunek przemieszany ze zmaterializowaną niemal dumą z dzieciaka. Czy znam to? Przybij piątkę, młody, cholera jasna! Będą z ciebie ludzie. A potem nastąpił wykład o Kalibrze i Paktofonice. No pewnie, że nagrali tego więcej, ale jeszcze nie możesz słuchać, bo jesteś za mały. Dlaczego już nie nagrywają? Bo, wiesz, Magik się zabił. Wyskoczył z okna. Komentarz młodego był jednosłowny. Szkoda.
Widziałam Jesteś Bogiem. Nie podejmę się recenzji. Żyję w czasach, w których ukrzyżowaną żabę uważa się za sztukę i dyskutuje nad sensem cenzury. Stworzyć dzieło, które przerasta i zatrważa samego autora, które zmienia bieg ludzkich historii - to jest wyczyn. Stworzyć je w warunkach ohydnej, szarej, smutnej i nudnej jak flaki z olejem polskiej rzeczywistości. Stworzyć je mając cztery pięćdziesiąt w kieszeni. Do kina, marsz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz