Żeby ktoś nie mówił, że nie uprzedzałam. Ten tekst nie ma szczególnych wartości literackich. Poznawczych też nie. Nie łudzę się, że zmieni losy świata albo zrewolucjonizuje czyjeś życie, podobnie jak nie uczyniły tego zapewne zjawiska, o których tekst ten traktuje.
Co gazetę albo drzwi księgarni otworzę, telewizor albo internet włączę, wszędzie "Jedz, módl się, kochaj", jakby to jakaś nowa świńska grypa była. I wszyscy zgodnie opiniują, że książka/film o niczym. Jak to? - myślę sobie. Że niby ludzie na kilogramy kupują coś, co nie ma żadnych wartości? Jak kanapki z McDonalda? Trzeba spróbować. Wybieram się do kina - na koszt kina. Zasiadam w fotelu i oglądam - to już na koszt własny. Bite dwie godziny faktycznie o niczym. Kompletne dno artystyczne. Przewidywalne do bólu, żadnych mądrości, żadnej metafizyki i transcendencji. Zdjęcia fajne, a poza tym to bubel. Tym większym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że ja ten bubel kupiłam. Że mnie się podobało. Polecam dalej owo wątpliwej jakości dziełko słowami "O niczym. Musisz zobaczyć".
Siła rażenia takich zjawisk jak "Jedz, módl się, kochaj" tkwi w prostocie. To samo kupujemy od Bridget Jones i Carrie Bradshaw z "Seksu w wielkim mieście". Wcale nie chodzi o miłość. Nikt nie musi umierać, uciekać sprzed ołtarza albo latać na Marsa. Nikt się nie musi przeobrażać w superbohatera.
Nie wiem jak reszta, ja kupuję "Jedz, módl się, kochaj", bo jest takie swojskie. Też bym czasem chciała cisnąc wszystko w cholerę i pojechać do Włoch. Albo do Dubaju. Kto by nie chciał? Wiem, że można. I wiem, że wcale nie powinno to być postrzegane jako fanaberia. Wielkie mi rzeczy i wielki mi przekaz, że jesteśmy panami (i paniami) własnego życia. Przekaz tych produkcji ma być taki, że władza uderza do głowy jak woda sodowa, więc większość ludzi się gubi w swoim panowaniu. Każdemu się zdarza. Każdy ma niezbywalne prawo do spieprzenia sobie życia. Każdy ma też tę możliwość, żeby to co spieprzył albo to co się spieprzyło, naprawić. Koniec filozofii. Proste? Proste.
Nasuwa mi się siłą rzeczy kulinarny przepis na zjawisko pt. "Jedz, módl się, kochaj". Marek Tomalik, geolog, podróżnik, dziennikarz, który też cisnął wszystko w cholerę w jednym ze swoich opowiadań pisze tak: "Szwedzi rzadko smażą rybę. Wolą gotowane według niezwykle skomplikowanego przepisu: wypatroszoną rybę gotuje się przez 15 minut w lekko osolonej wodzie. Po zdjęciu z ognia rybę należy pozostawić w naczyniu na kolejne 15 minut, aby naciągnęła solą. Następnie natychmiast spożyć. Satysfakcja gwarantowana".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz