Zapisałam się na fakultet z eksperymentalnych badań w ekologii i ochronie środowiska. Poszłam dziś na wykład i proszę. Dzień dobry, in vitro. Co prawda roślinne, ale zawsze in vitro. Zastanawiam się, co przewodniczący Zespołu Ekspertów Episkopatu jadł dziś na śniadanie albo co stoi na jego parapecie. Zapewne jakieś zielsko wyhodowane tą właśnie metodą. Bo, proszę państwa, in vitro jest nieśmiertelne. Jest jak dziura ozonowa, jak rak płuc, jak homoseksualizm i ptasia grypa. Zawsze będzie i powróci, kiedy będzie trzeba odwrócić uwagę widzów np. od podwyżek VAT. Albo od obowiązkowej matury z religii.
Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że ja ze swojego stanowiska, ze swoich dwudziestu trzech lat życia w katolicyzmie (z przymusu jak większość, z wyboru nie znam nikogo), z kilku dobrych lat popierania antykoncepcji, przedślubnego seksu i poślubnych rozwodów, ja opowiadam się za in vitro. I zdania nie zmienię. I domagam się konsekwencji od instytucji, której przedstawiciele już mnie porównali do wielkich niesławnych tego świata, co to chcieli wysoką, niebieskooką "rasę" wyhodować. Czasy świętej inkwizycji mamy niby za sobą. Ale czemu nie dać przykładu? Przejdźmy od słów do czynów, jak chciał bohater "Rejsu". Ile można straszyć? Ludzie są przecież jak wróble. Postaw wróblowi strach na polu. Ile czasu mija, aż ptak orientuje się, że głowa potwora to smaczna dynia, a ręce to badyle, na których można przysiąść na krótką przerwę? Myślę, że mniej niż sezon ogórkowy.
I tak społeczeństwo przyzwyczaiło się od odgrzewanych kościelnych schabowych. Nie mów fałszywego świadectwa, nie cudzołóż, nie jedz mięsa w piątek. Buuu! Nie popieraj in vitro, bo wyrzucimy cię z kościoła! Siedzi w ławkach w kościele i słucha. Nie uczy się, nie odkrywa, nie eksploruje zakątków wiary. Słucha pustych gróźb i wie, że niebo nie spadnie nikomu na głowę. Potem idzie do domu i narzeka, że proboszcz odgrzewane kotlety serwuje.
Wiadomo, że proboszcz nie będzie nikomu w talerz ani do łóżka zaglądał. I nie będzie każdego pytał, czy jest za, czy przeciw. Nie dyskutuję o tym, czy ustawa o in vitro ma być pro, czy anty kościelna. Wiem, że kościół ma prawo do ostrego reagowania na tego typu pomysły. Ale czy widział ktoś kiedyś, żeby kościół jako instytucja wykorzystał swoje prawo konkretnie? Stoi np. napisane, że „raz w roku spowiadać się i komunię przyjmować”, inaczej wypad. No dobra, a jak nie, to co? To nic. Katolicyzm, to takie coś, w czym się jest nie robiąc nic albo robiąc rzeczy zakazane. Zero konsekwencji. Nuda. Nic się nie dzieje.
Ja bym się dała wyrzucić tak z czystej ciekawości. Przejdę się do biskupa, sparafrazuję Bareję i powiem: A ja jestem za in vitro. I co mi pan zrobi?
Przyjdź do nas, pożyczę Tobie trochę książek Tadeusza Bartosia. Oczywiście nic za darmo, ale o tym jak przyjdziesz.
OdpowiedzUsuńCo innego mieć pretensję do księży, a co innego do religii
OdpowiedzUsuńale to chyba nie tak, że tam się jest nic nie robiąc... wydaje mi się, że to ludzie uważają, że tam są pomimo tego, że nic nie robią. Bo w ogóle co to oznacza, że się jest w jakiejś religii? To, że się człowiek przyznaje do niej? Bo z całym szacunkiem ale większość Polaków raczej się uznaje za katolików tylko dlatego, że rodzice ich za małego zabierali do kościoła, mają na koncie coś takiego jak chrzest i bierzmowanie i nie wiedzieć dlaczego czasami chcą się ubiegać o ślub kościelny (chyba tylko dlatego, żeby zrobić wesele z pierdolnięciem i tak w ogóle to tak wypada bo przecież żyjemy w państwie katolickim...). W mojej skromnej opinii procent katolików w Polsce jest zdecydowanie zawyżony.
OdpowiedzUsuńuuu... nie tak łatwo zostać wyrzuconym z kościoła rzym.-kat. mój kolega gej chciał się wypisać na własne żądanie. poszedł do proboszcza, biskupa, a potem musiał ich zacząć straszyć sądem konstytucyjnym, bo przecie ustawa gwarantuje wolność wyznania. nie wiem na czym to się skończyło, ale łatwo mu nie było....
OdpowiedzUsuńno to ja muszę mieć wyjątkowo parszywą gębę, bo wypisanie poszło jak z płatka:)
OdpowiedzUsuń"(z przymusu jak większość, z wyboru nie znam nikogo)"
OdpowiedzUsuńTo zdanie nie jest prawdziwe, no chyba, że stwierdziłaś, że mnie nie znasz, i niejakiej A.B. też nie ;)
M.
Chodziło mi o to, że wszyscy, których znam zostali wcieleni. No chyba, że się kogoś starzy pytali, czy chce zostać, czy nie chce. Mnie nie pytali...
OdpowiedzUsuńBo to takie założenie trochę. Acz jeśli Ci to potrzebne do statystyk - ja takich znam.
OdpowiedzUsuń