Z pisaniem jest trochę jak z byciem ninja. Cały czas w pracy. Zresztą mówią, że jak się czegoś nie przeżyje, to nie ma sensu o tym pisać... Dzienniki Piotra Morawskiego, które kupiłam, żeby mieć dostęp do fachowej literatury górskiej, doprowadzają mnie do szału swoją kiepską stylistyką, więc postanawiam pisać własne. Oto ich pierwsza (i ostatnia) publiczna odsłona. Tu, w górach, mój mózg nieustannie zajęty jest myśleniem o rzeczach ważnych. Na każdym przystanku ręce wędrują do bocznej kieszeni plecaka po notes i długopis...
U mojej babki, w zabetonowanym, znienawidzonym Szczecinie, we wstrętnej kawalerce, na komodzie stała szklana ramka wypełniona różnokolorowym piaskiem. Kiedy obracało się tę ramkę, piasek przesypywał się i kształtował w coraz to inny górski krajobraz. Za szybą miejsca, w którym jestem teraz też rozciąga się górski krajobraz. Zamiast odwracać ramkę zamykam oczy. A potem otwieram, żeby się przekonać, czy coś się zmieniło. Nic. Majestat niewzruszony.
Bliżej mi do tych gór, niż do x. Łatwiej mi po nie sięgnąć, łatwiej zdobyć. Chociaż ani jednego, ani drugiego nie jestem w stanie przy sobie zatrzymać. Ile pokory i cierpliwości uczy ta ziemia. Ile budzi w człowieku tęsknoty. Jak skutecznie odpędza wszystkie lęki...
Sytuacja jest idealna. Dom stoi w Kościelisku, a pokój, który zajmuję wyposażony jest w widok na całe Tatry Zachodnie. Prezentują się pysznie. Nienatarczywie i po królewsku. Po prostu sobie są. Dzisiaj zamierzamy spędzić czas na dole. Muszę popracować, a drewniane biurko, w którym od razu się zakochałam i które stoi w 'moim' drewnianym pokoju doskonale pracy sprzyja.
Czerwone Wierchy
Godzina 11.15, wchodzimy do TPNu od strony Małej Łąki. Drogowskaz mówi, że do Kondrackiej Kopy mamy 3,5 godziny, tymczasem o godzinie 12.50 jesteśmy już na Kondrackiej Przełęczy. Robimy przerwę na... przerwę. Ostatecznie rezygnujemy z podejścia na Śpiącego Rycerza. W drodze powrotnej zrodzi nam się w głowach pomysł na książkę "Jak nie wejść na Giewont". Kto wie, może kiedyś?
Na Kondrackiej jesteśmy o 13.40. Długo jakoś szliśmy, ale to chyba przez tę pogodę. Jest tak ciepło i słonecznie, że co chwilę zatrzymujemy się, żeby patrzeć na góry. Nie mamy aparatu, więc patrzeć trzeba długo i uważnie. Ze szczytu widać całe Zachodnie i prawie całe Wysokie Tatry. Kiedy ruszamy w stronę Małołączniaka goni nas tylko jedna chmura.
Na kolejny szczyt wchodzimy zgodnie z czasem podyktowanym na mapie. Nigdzie nam się nie spieszy, podziwiamy Czerwone Wierchy. O tej porze roku naprawdę zaczynają się już robić czerwone.
Z Małołączniaka schodzimy Czerwonym Grzbietem. Nie wiemy, co nas czeka. Okazuje się, że jest stromo i niewygodnie, a przed nami pędzi spanikowany i zestresowany licealista. H. nie wróży mu kariery alpinisty, ale mimo wszystko doradza przy zejściu po łańcuchach.
Widoki w Miętusiej są niesamowite. Właściwie jedyne, czego brakuje nam do pełni szczęścia to termos z ciepłą herbatą. Jest połowa września, a słońce grzeje tak, że trzeba się rozebrać do krótkiego rękawa.
Z TPNu wychodzimy równo o siedemnastej. Trasa, która według mapy powinna zająć prawie osiem godzin trwała w naszym wydaniu 5.50, więc postanawiamy na pieszo wrócić do samego Kościeliska. Trzeba wykorzystać każdy promień słońca. Zima za pasem.
Granaty, Orla Perć
Czas operacyjny: 7.50 Jemy śniadanie w Murowańcu. Popijamy herbatą, bo jednak znalazł się termos. W zasadzie wszystkie kary oprócz halnego przeszły bokiem i teraz cieszymy się spokojnym, cichym porankiem na Hali Gąsienicowej. Jest prawie pusto.
O 6.15 po ciężkiej nocy (5.30 pobudka dla mnie, bo H. nie spał w ogóle) weszliśmy na nasz ULUBIONY szlak w kierunku Murowańca. Do Granatów zamierzamy podejść żółtym szlakiem od strony Czarnego Stawu. Halny w plecy. Oby.
Czas operacyjny: 10.10 Jesteśmy na Skrajnym. 2225m. Widać stąd chyba całą Polskę. Cudnie jest. Nie mam siły pisać, siadam i śmieję się w głos. Zjadamy po słusznym kawałku czekolady za zdrowie tych, którzy mieli wejść tu z nami i ruszamy dalej.
O 12.18 jesteśmy na Przełęczy Krzyżne. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, kiedy minęliśmy Pośredni Granat. Temperatura jest letnia, a halny niezmordowany. Smuci nas tylko, że ocena trudności trasy to 5/5, więc trudniej się nie da. (No chyba, że w sandałach, jak pan, który właśnie przeszedł obok)...
Czas operacyjny: 15.19 - Kuźnice. Razem: dziewięć godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz