Jak bohater marquezowskiej "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" zasiadam do pisania w przededniu swych urodzin. Jest ciepły, letni wieczór, zajadam się truskawkami i słucham Chopina więc i sceneria jak z Marqueza. Po głowie echem odbijają mi się słowa Stasiuka, który w "Jadąc do Babadag" napisał, że w dupie ma przyszłość. Pamiętam, że kiedy to czytałam, zastanawiałam się, czy i ja się kiedyś tak poczuję. I oto nastał ten dzień. Oto jutro rozpoczynam "wiek jordanowski" i w dupie mam przyszłość. Interesuje mnie tylko to skąd jestem, skąd przychodzę. Co mnie zrobiło? Utkało? Wyrzeźbiło.
Co odpowiada za tę mordę, którą co rano widzę w lustrze?
Nie dbam o to, co się stanie z arcybiskupem Paetzem i gdzie pochowają kota niedoszłego jeszcze pana prezydenta, kiedy ów kot zdechnie. Nie interesuje mnie, za kogo i kiedy wyszła koleżanka nie mojej koleżanki z nie mojego liceum. Nic sobie nie robię z tego, że ktoś po raz setny zapytany o chwilę uwagi, po raz setny wykręca się brakiem czasu. W dupie mam lekarstwo na raka, ustawę o in vitro i punktację przyszłorocznych matur.
Interesuje mnie, z którego okna Franz Kafka patrzył na Pragę i gdzie upijał się Mickiewicz. Mam chęć patrzeć na morza i oceany, które w odwiecznym rytmie kształtują życie prostych rybaków. Chcę być tam, gdzie góralska muzyka dyktuje ruchy nóg i bicie serca. Przechadzać się uliczkami, które echem odbijały szepty zakochanych i krzyki kochanków. Chcę siadać przed kamienicami, chcę deptać bruk, gdzie stały szafoty i gilotyny. Chcę wdychać zapach owoców i świeżego chleba. Chcę być tam, gdzie Chopin całował Sand, gdzie Ford otwierał szampana na okoliczność uruchomienia pierwszej linii produkcyjnej, gdzie starzy ludzie grają w szachy w cieniu koron drzew.
W dupie mam akcje humanitarne, zbiórki wody dla dzieci w Afryce i info z plotkarskich portali. Nic mnie nie obchodzi handel darami dla powodzian i seksafera. Nie wzruszają mnie smsowe misje dla dzieci z wrodzonymi wadami mózgu.
Chcę, by w moich uszach rozbrzmiewała muzyka, a nie krzyk ulicy. Chcę Mozarta i świętego spokoju. Chcę oddychać powietrzem dawnego Petersburga, słyszeć odgłosy swych obcasów na posadzkach warszawskich synagog, oglądać słońce portugalskich winnic.
Chcę być tam, gdzie Stonesi grali swoje pierwsze garażowe koncerty, gdzie Elvis Presley kupował narkotyki, gdzie Madonna straciła dziewictwo. Chcę patrzeć na krajobraz, który oglądał Disney zanim stworzył Myszkę Miki. Dotykać ścian domu Kahlo, siadywać przed Wyspiańskim, czytać Czechowa nad brzegiem jeziora. Chcę czuć zapach przeżartej solą i parującej pod mackintoshem skóry amerykańskiego rybaka. Dotykać ciała spalonego słońcem, słuchać głosu przepitego najlepszą szkocką. Patrzeć na palce wygrywające utwory Pink Floyd napisane z myślą o kimś, kto żyje tylko w ludzkiej pamięci. Słyszeć polską kolędę w samotnym, smutnym scherzo h-moll.
Chcę widzieć wszystko to, czego nie widzą inni. Widzieć miejsca, w których zatrzymuje się czas. Wiedzieć, gdzie był ktoś, kogo znam z imienia, nazwiska i encyklopedii, a kogo chcę poznać z kuchni, szafy i sypialni.
Miesiąc temu ktoś ważny powiedział mi, że moje plany są może zbyt nierealne. Tydzień temu ktoś równie ważny powiedział, że moje życie jest zbyt zaplanowane. A wczoraj inny ważny ktoś powiedział, że rzeczy po prostu się dzieją.
Wybaczcie, że na chwilę przestanę was wszystkich słuchać. Ja dzisiaj w dupie mam przyszłość. Ja chcę. Ja sobie życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz