Kupienie jogurtu, trzech bułek, paczki chipsów i piwa zajęło mi wczoraj godzinę. Z czego pięć minut poświęciłam na przeczesywanie półek w Tesco, resztę natomiast na stanie w kolejce do kasy. Bo przecież święto, więc cała Polska musi zrobić zakupy. No to stoję przy tej kasie i prowadzę obserwację socjologiczną. Z prawej strony Bruce Willis macha do mnie królem elektem z Sobieskich, Janem, w szkle, a ja podziwiam. Kolejki po mięso, kolejki po chleb, po mleko, papier toaletowy, alkohol. Kolejki do kas, bo przecież jutro sklepy zamknięte. Wcale nieprawda, że my młodzi nie wiemy jak to kiedyś się w kolejkach stało. Polacy kochają stać w kolejkach do dziś.
Trzeba kupić kiełbasę i kartofle. I cukier. Kupić, swoje w kolejce odstać, w korkach przekląć cały świat, a potem zabarykadować się w domu, wywiesić flagę przez okno i skonsumować to co się z takim mozołem zdobyło, a następnie oczekiwać na świąteczne wydanie "Jakiej to melodii" i ekskluzywne wydanie Faktów, poświęcone osobie Józefa Piłsudskiego. Potem ekskluzywne wydanie "Krzyżaków" bądź "Quo Vadis", bo w końcu czasy ucisku najlepiej wspomina się w czasach wolności. I takie to jest nasze święto. "Każdy w bunkrze, na swoim cukrze", jak pisał poeta, Miron B. Se siedzą i jedzą, o.
Taką miałam fantazję stojąc wczoraj w kolejce do kasy i myślałam, że mi dzisiaj przejdzie, ale gdzie tam. Wychodzę rano z domu, a tu ani flagi, ani tramwajów, ani ludzi, ani psa z kulawą nogą. Jak zapowiedział Kononowicz, że niczego nie będzie, tak niczego nie ma faktycznie. By mi się chciało balonów, kwiatów, tłumów i waty cukrowej. Takiego festynu z pompą, jaki robili Polacy na wschodzie witając wojska radzieckie. Chlebem, solą i kiełbasą, do cholery! I najlepiej, żeby ludzie w ten dzień pracowali zupełnie za darmo albo cały dochód ze wszystkiego przeznaczyli dla państwa. Albo wpłacali na konta schronisk dla bezpańskich psów, kotów i świnek morskich. Niech się coś dzieje. Bo w defiladzie na placu Piłsudskiego w Warszawce fajne są tylko mundury i chóralne "Czołem, panie prezydencie". No czołem, czołem, chłopaki, ale co z tego, skoro nawet do nich mrugnąć nie można, bo nie wypada. I dupa, a nie za mundurem panny sznurem.
Nic to, wsiadam do pociągu stwierdziwszy uprzednio, że dworzec główny w Poznaniu też ma Dzień Niepodległości, bo żaden zegar, żadna tablica i żaden kasjer nie działa jak powinien. Rozglądam się po przedziale, podsłuchuję i odkrywam, że pięciu z sześciu moich współpasażerów w Dzień Niepodległości opuszcza ojczyznę. Zupełnie niezależnie od siebie jadą świętować odzyskanie wolności... do Berlina. Taki mają zryw niepodległościowy.
zadziwia mnie to nieprzeciętnie. te kolejki, wczoraj też je przeżyłam. sklep jeden dzień nieczynny będzie, a zakupy jak na miesiąc.
OdpowiedzUsuńz okna widzę wywieszone 4 flagi.
Ja zapomniałem że dzisiaj 11ty. Tu się nie świętuje. Fryzjer, zakupy, alko, impreza. Oto moj dzienny plan.
OdpowiedzUsuńno to masz festyn :p
OdpowiedzUsuńTak, pozdrowienia z Hamburga w ten dzień niepodległy. Jeszcze w biurze siedzę. A tak w ogóle to wyrabiasz się, panna. Szacun niunia tej.
OdpowiedzUsuń...a ja wywiesiłam flagę,zakupów nie zrobiłam,"Melodii "nie oglądam.
OdpowiedzUsuńI jestem tego samego zdania,że ku czci Ojczyzny najlepiej pracą się przysłużyć -jak kto umie i potrafi, a nie kolejnym światecznym obiboctwem i kanapowym krytykanctwem garderoby eks lub aktualnej prezydentowej.
Pani Mama też ładnie napisała.
OdpowiedzUsuńTaki to dzień, że ja wykorzystuję je na pranie, sprzątanie, skoro do pracy i tak mnie nie chcą wpuścić.
I jakoś bardziej kojarzy mi się Św. Marcin niż ta cała niepodległość.
Rogale i fajerwerki były fajne.
"Melodii" też nie oglądałam.
Ee
OdpowiedzUsuń