Byłam ostatnio świadkiem takiej oto
scenki. Troje ludzi w wieku cokolwiek emerytalnym oczekując na
środek transportu oddawało się odczytywaniu niepoprawnych
politycznie haseł nabazgranych na ścianach wiaty przystankowej.
Wygłaszali przy tym komentarze, które stały się pożywką dla
niniejszego wywodu.
Nie powiem, że mnie nie doprowadza do
szału radosna twórczość polskiej młodzieży, bo ilekroć zerkam
na rozkład jazdy, widzę na nim napis „PO kurwy wermacht”
namazany na tabliczce z rozkładem akurat tego autobusu, który jest
mi potrzeby do wydostania się z suburbiów. Właściwie treść
tabliczki znam na pamięć, ale i tak czasem sobie zerknę. Tak jakoś
z przyzwyczajenia. Malownicza grupka emerytów poszła jednak dalej i
obejrzała całą wiatę przystankową od stóp do głów, i wzdłuż,
i wszerz, i w efekcie tych oryginalnych badań natrafiła na napis
następującej treści: „Tusk chuj jebany”.
„Wiecie co, to trzeba nie mieć oleju
w głowie, żeby takie rzeczy wypisywać!” zaopiniowała Pani nr 1.
I nieprawda. Powszechnie wiadomo, że oleju w głowie można mieć
odrobinę z tranu na przykład albo po spożyciu ryb bogatych w kwasy
Omega 3, więc istnieje szansa, że śladowe ilości specyfiku
zagościły pod czaszką autora niewybrednego tekstu. „Przecież
ktoś, kto to pisał nie ma nawet pojęcia kim jest Tusk!”
zawyrokowała Pani nr 2. A Pan (Bez Numeru, bo był jeden tylko)
stwierdził, że takie zwyczaje musiało przywiać z zachodu, bo
wszystko złe i dobre z zachodu przecież przywiewa, tyle, że tam
już dwadzieścia lat temu takie pisali, a u nas to dopiero teraz.
Poprawiłam w duchu Pana Bez Numeru, bo nie dwadzieścia a
czterdzieści jak nie pięćdziesiąt lat temu, ale poprawiłam
niepotrzebnie, bo Pani numer 2 znów ośmieliła się wtrącić, że
to żaden zachód, ale bezrozumne zwierzę wypisuje takie rzeczy,
„przecież jakby wiedział, kto to Tusk to by nie był wziął i
napisał”.
Smutno mi się zrobiło, bo ja wiem, że
on wie. Że ten co bierze do ręki scyzoryk szwajcarski z targu za
5,90 albo marker z Biedronki doskonale wie, kim prezes rady ministrów
jest i jakie podejmuje decyzje. Dla niego Tusk to jest ten gość z
telewizji, którego ta telewizja tak jakoś przedstawia, że zawsze
wychodzi na optymistę przekonanego o słuszności swoich przekonań
i dokonań. Tusk, to jest ten gość z telewizji, co wydłuża wiek
emerytalny do sześćdziesięciu siedmiu lat. To ten gość, co
udaje, że umowy śmieciowe nie istnieją. To ten sam, co przyjeżdża
na otwarcie szklanych domów, takich na przykład jak krajobrazowy
bohomaz przy ulicy Marcinkowskiego w Poznaniu, w którym zagoszczą
przedstawiciele zagranicznych korporacji i zatrudnią ładne
studentki na bezpłatne staże. Tusk – jedyny człowiek, który
potrafi powiedzieć jednocześnie, że jest źle i dobrze.
Upodobałam sobie ostatnio w różnych
sytuacjach wtrącać zdanie „Donald mówi – jest dobrze”.
Szczególnie użyte w miejscach publicznych ma wyborne skutki. „Od
jutra bilety MPK w górę o 20%” powiada ktoś przy mnie na pętli
autobusowej, więc rzucam zdanie-wytrych i w odpowiedzi słyszę, że
pewnie, że jest dobrze, mogły przecież podrożeć o 50%! W pociągu
na przykład, kiedy konduktor informuje mnie o podwyżce biletów
powiadam „Donald mówi – jest dobrze”, na co konduktor,
konkretnie zresztą znietrzeźwiony, odpowiada „Jakbym był
Tuskiem, też bym miał dobrze”.
W myśl tego, że jest dobrze
przyjaciółka moja poinformowana została ostatnio, żeby nie iść
na doktorat. Jest przecież tak dobrze, że humaniści nie muszą
grzać ciepłych posad w murach uczelni, mogą z powodzeniem szukać
pracy w nieustająco zamykających się szkołach językowych.
W myśl tego, że jest dobrze można
zrezygnować z luksusu wołania o godne wynagrodzenie finansowe za
wykonaną pracę rezygnując tym samym z niewątpliwej przyjemności
wysłuchania komunikatu „Na twoje miejsce jest dwudziestu innych”.
W myśl tej samej zasady można, wzorem znanej mi z opowiadań młodej
damy, rzucić pracę w korporacji i iść na bezrobocie, które…
bardziej się opłaca niż harowanie na umowie-zleceniu.
Mówi się, że
Polacy cierpią na ogólnonarodowe narzekactwo, ale to nieprawda.
Polacy cierpią na chorobę fenową. To taki zespół lęków,
napięć, stresów, nadciśnień i bólów głowy spowodowany silnie
wiejącym wiatrem. Choroba fenowa Polaków nie jest jednak dyktowana
przejściową wichurką, taką jak ta dzisiaj, ale tym wiatrem odnowy
z zachodu, o którym mówił Pan Bez Numeru. On jako jeden z niewielu
odporny jest na fenową zarazę. Bo już kiedyś ją przeżył.
Pewnie zresztą nieraz. Sobie i wszystkim dzieciom ojczyzny, matki
naszej życzę dzisiaj takiej odporności. Bo na dmuchanie w przeciwną stronę, tak pod ten wiatr nikogo jeszcze nie stać.
http://youtu.be/srwEFsoKBm8
OdpowiedzUsuń