Podobno starość przychodzi wtedy, kiedy musisz gwizdać, żeby się wysikać i kiedy używasz innych okularów do czytania, a innych do szukania butów. Podobno starość przychodzi wraz z natrętnym zamykaniem okien w obawie przed przeciągiem i wraz z wyborem łóżka zamiast przydrożnej ławki do uprawiania seksu. Podobno starość do każdego przychodzi indywidualnie. Do mnie nie przyjdzie nigdy.
Postanowiłam to na przedmeczowej konferencji Azzurri obserwując siedemdziesięcio dwu letniego dziennikarza z Corriere della sera. Siedział w pierwszym rzędzie, w sfatygowanym garniturze i perfekcyjnie, na włoską modłę, zadbanych mokasynach. Z cierpliwością znosił krążące wokół jego głowy mikrofony podawane do innych dziennikarzy i od czasu do czasu poprawiał na nosie czerwone oprawki okularów. Robił notatki ołówkiem w starym, pożółkłym notesie. Uśmiechał się. Był najmłodszy z nas wszystkich obecnych na tamtej konferencji prasowej.
Rok, który reymontowskim cyklem przechodzi właśnie w kolejne lato (choćby z nazwy), zwiastując tym samym nadejście moich ćwierćwiecznych urodzin, uważam za najlepszy ze wszystkich dotychczasowych. Niektórzy opowiadają o wiośnie życia. Inni mówią o jego jesieni. A ja mam lato i chcę je mieć na zawsze. Jak pan z Corriere della sera, który nie musiał robić nic szczególnego, żeby wszyscy widzieli, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. A może się nie urodził? Może ją po prostu znalazł?
Wiem, gdzie byłam w zeszłym roku. I wiem, gdzie chcę być za lat dziesięć. Dobrze jest wiedzieć. Utwierdzam się w przekonaniu, że to sprawia mi największą przyjemność.
p.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz