piątek, 17 grudnia 2010

S.O.S.

Był sobie raz Jimi Hendrix. Naprawdę nazywał się James Marshall Hendrix i był doskonałym gitarzystą. Wielu jest takich, którzy twierdzą, że jest nim nadal. Że żyje i ma się nieźle. Jak Elvis albo Jezus Chrystus. W zasadzie z Jezusem i Elvisem to prawie to samo jest. Jakby zrobić statystyki, to wyjdzie, że w jednego i drugiego tyle samo mniej więcej ludzi wierzy. Ale o Hendrixie. Mam swoje powody, dla których wyjaśniam, kim był skromny, grzeczny syn amerykańskich alkoholików. Według swej ciotki, Dolores Hall, był „najsłodszym bobasem pod słońcem” i już. Tylko, że życie byłoby zbyt piękne, łatwe i kolorowe, gdyby ludzkość umówiła się, że wszyscy pozostaną najsłodszymi bobasami pod słońcem, bez żadnych innych ambicji.

Powodów do wyjaśnień dostarczył mi dziadek, który przez całe życie był tym, który wie wszystko i któremu ufa się bezgranicznie. Bóg. Guru. Pewnego ranka przyszedł, pochylił się nad postacią Hendrixa, nad jakimś jego kawałkiem na YouTube i pyta, kto to. Świat mi, proszę państwa, spadł na łeb! Walnęło mną to pytanie o glebę, jak Hendrix walił o scenę starą, sklejaną po wielokroć gitarą. Tylko, że on to robił dla tak zwanego lepszego efektu, a pytanie dziadka wywołało efekt odwrotny – gorszy. Ale nic to, tłumaczę cierpliwie, przybliżam, puszczam co bardziej znane kawałki, uzyskuję, co chciałam. „Aaaa… to przecież ja go znam!” mówi dziadek, mnie kamień spada z serca, a świat ze łba. Zna Hendrixa, mój Boże, jaka ulga.

Upewniwszy się, że dziadek pozostaje tym, który wszystko wie, zmieniam temat i pytam, co słychać. Oględnie dość. Mówi, równie oględnie, że „stara bieda”. Iluż znajomych odpowiada mi mnogimi wersjami tego samego tekstu? Stara bieda, spoko, w porzo, ok. Na pęczki mnożyć można wersje twojej starej biedy, dziadku – przemyka mi przez myśl niezbyt odkrywcze spostrzeżenie, które ignoruję w pierwotnej fazie, żegnam się i wracam do domu, do swoich zajęć. I swojej lektury Hendrixa. I trafiam. Na zdanie, które stawia na równi mojego dziadka z Hendrixem właśnie. Nie ma znaczenia, który z nich i ile wytrwał w stałym związku, który ile spłodził córek. Kto pił, kto ćpał. Kto ile przeżył wojen. Kto co napisał, kto zagrał. Kto komu podawał rękę w przed/powojennych londyńskich/opolskich barach. Pewne jest, że mój dziadek zna Hendrixa, a Hendrix – mojego dziadka.

James Marshall pisał pamiętnik z tras koncertowych po USA. Przewinął się przez te zapiski i Woodstock, i Madison Square Garden, i wiele innych legend, których nie sposób ogarnąć zwykłym mózgiem. Od połowy tych spektakularnych dokonań twórczych notki muzyka składają się z trzech liter.
S.O.S. Same old shit. Stara bieda… No tak.

1 komentarz: