Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tematem numer jeden w mojej rodzinie jest dzisiaj małżeńska zdrada. Siedzę przy stole, najnormalniej w świecie przeżuwam kawałki weselnego szaszłyka i słyszę, jak to jedna pani z drugą panią w telewizji opowiadały, że są kochankami, utrzymankami i nałożnicami starszych, żonatych i dzieciatych panów. Jedna to już dwadzieścia lat żyje z takim panem, a druga to dopiero lat dwadzieścia ma i żyje z panem, co ma żonę i lat pięćdziesiąt. A właściwie to nie żyje, tylko sypia, chadza do teatrów, muzeów i restauracji. Rodzina moja tak na panach jak i na paniach nie zostawia suchej nitki. Przeżuwając kawałki weselnego szaszłyka gremialnie stwierdza, że takie zachowanie jest bardzo niesmaczne. Ja, wiedziona instynktownym przeświadczeniem, że nie ma osądów i prawd, są tylko poglądy i punkty widzenia, wyjątkowo nie zabieram głosu w dyskusji. Nie zabieram, ale zaczynam się zastanawiać. No bo jak to jest? Zdrada od zawsze stanowi motyw w literaturze, sztuce, muzyce i filmie. Powstały całe tomiska, w których pan ładny utrzymuje z pozoru tylko niewinną panienkę i w operze wynajmuje dla niej lożę na przeciwko swej leciwej małżonki. I ludzie to czytają, płaczą przy tym i kibicują panom ładnym i z pozoru niewinnym panienkom!
A w filmie na przykład? Przy tym samym rodzinnym stole, przy którym dziś toczy się dyskusja o zdradzie, wieki temu posprzeczałam się z bratem o "Co się wydarzyło w Madison County". Bo jak lubię Eastwooda i Streep, jak wielbię bezkrytycznie amerykańskie krajobrazy, tak nie mogłam zrozumieć zachwytu. No jasne, że pan fotograf atrakcyjny, dobrze zbudowany, seksowny, romantyczny, eteryczny i czuły, ale żeby tak z nim od razu, jak tylko mąż na targ bydła pojechał? "Jak ty nic nie rozumiesz! Zakochała się po prostu, no!" grzmiało moje młodsze rodzeństwo. No i nie rozumiałam, bo jak to tak? W trzy dni się zakochała? Bez sensu! Przecież to czasu trzeba i nakładu energii. Nie, że się zakochała, tylko zwyczajnie do łóżka z nim poszła i tyle. Może chciała, może musiała, może jej się spodobało. Jak tym paniom w telewizji.
Kończąc weselny szaszłyk dochodzę do wniosku, że nie widzę wielkiej różnicy między "Przeminęło z wiatrem", a zdradą serwowaną w "Rozmowach w Toku". Jednak jestem w stanie kupić tę szczęśliwie nieszczęśliwą formę miłości w filmie, książce, w teatrze nawet. Nie dlatego, że "to takie romantyczne". Ale dlatego, że to ułomne, krzywe. Ludzkie takie.
dobrze, że jadłaś tylko szaszłyka! Bo jakbyś dostała wiejski stół, to czytałbym pewnie pierwszą ze 100 stron!
OdpowiedzUsuńJa nie zdradzam, ale byłem zdradzany, matka moja jest zdradzana, oto popkultura w moim życiu. Nie potrzeba mi powieści, żeby skumać zdradę i się nią absolutnie brzydzić.
OdpowiedzUsuń