Zadzwoniła do mnie dzisiaj pani z nieznanego numeru i świergoczącym głosikiem pyta, jaką bieliznę noszę. Bardzo jej zależało, abym koniecznie określiła jakiego koloru figi bądź stringi zakładam najchętniej. I w ogóle, czy figi, czy stringi. Chciała też wiedzieć, jakie kwoty wydaję miesięcznie w dziale z tego typu akcesoriami. No wydaję, wydaję, ale jak mam o tym przez telefon obcej babie opowiadać, kiedy się na mnie pół pociągu gapi i podsłuchuje? Pani po mojej prawej np., idę o zakład, już wyobrażała mnie sobie w czymś bawełnianym, najlepiej do kostek. I jeszcze w halce do tego. Wystarczyło mi jednak jedno spojrzenie na starszych panów siedzących przy oknie, żeby wiedzieć, że dla nich bawełna do kostek nie jest taka oczywista. I że chętnie dowiedzą się czegoś więcej o moich bieliźnianych preferencjach.
W ułamku sekundy zrobiło mi się strasznie wstyd, że w ogóle próbuję ciągnąć rozmowę na taki temat w miejscu publicznym. Udałam, że coś przerywa i zerwałam połączenie. Zanim to jednak nastąpiło, pani zdążyła mnie poinformować, że dziś dla mnie super promocja, że bielizna zamiast 130, chodzi po 29PLN tylko. Że tu i teraz kupić mam tę bieliznę, którą ona mi wyjątkowo proponuje, bo to mnie kimś wyjątkowym i nieprzeciętnym uczyni właśnie.
A więc takie buty! Chociaż nie, bielizna to stanowczo nie buty. Ja wiem, że towar musi zejść. Wiem, że każdy musi z czegoś żyć. Wiem, że ludzie imają się różnych rzeczy, żeby zarobić trochę grosza. Ale żeby gacie przez telefon sprzedawać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz