środa, 24 sierpnia 2011

Faux gras

„Widziałaś kiedyś rzeźnię?”, zapytał ostatnio kolega. Nie widziałam, ale domyślam się, że przyjemnie nie jest. Żadne miejsce, w którym hurtowo pozbawia się życia nie może wyglądać przyjemnie. Ale, jak już wspominałam wcześniej, nie jemy mięsa, bo są rzeźnie. Są rzeźnie, bo jemy mięso. Światowa produkcja tegoż bezcennego dla niektórych, a dla innych obrzydliwego źródła zwierzęcego białka wynosi około 280 mln ton rocznie i stale rośnie. Nikogo nie brzydzi i nie oburza fakt, że wyrzuca się owoce, bo ich sprzedaż bądź kupno są nieopłacalne. Nie widziałam jeszcze protestu przeciwko wojnom na pomidory. Nie było stosownego larum, kiedy śp. Andrzej Lepper rozsypywał zboże na tory. Nad zbożem nikt rąk nie łamie specjalnie zbiorowo, choć to przecież na chleb i wódkę rośnie. Ale o mięso co chwilę krzyk jest podnoszony. I oto proszę, kolejny powód społecznego buntu: gęsia wątróbka.

Kogo z moich czytelników stać na foie gras we francuskiej restauracji z francuskim alkoholem i menu po francusku, bez zbędnych tłumaczeń na angielski, ręka do góry. Jeśli jest ktoś, kogo stać (materialnie i kulturowo), to ja się chętnie dam zaprosić na kolację. Towar luksusowy, bo takim jest pasztet sztrasburski, kosztuje, wymaga ofiar, poświęcenia i czyjejś ciężkiej pracy za marne pieniądze. Tak było, jest i będzie. Chcesz jeść szafran, wanilię i wołowinę Wagyu? Płać. Foie gras nie sprzedają w dyskontach spożywczych, podobnie jak nie sposób tam kupić kawioru, szampana, trufli, diamentów i butów od Manolo Blahnika. Jak swego czasu śpiewali Wasowski z Przyborą „z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej”. Uważam, że należy ten cytat rozciągnąć na rozkosz jedzenia w ogóle, tak przecież cenioną przez ogół ludzkości, i darować sobie zbędne protesty. Lubisz faszerowaną solą i mytą płynem do naczyń śląską kiełbasę z grilla? Proszę bardzo, jedz. Stać cię na jadalne złoto i rum prosto z Karaibów? Doskonale. Żaden protest cię nie obejdzie, bo prawdopodobnie za miesięczną pensję możesz wyżywić głodujące dzieci w siedmiu hiszpańskich prowincjach. Dawniej panowie szlachta jadali zupę z raków i słowicze języczki, a służba kartofle z omastą. No i co? Wiele się nie zmieniło… Z jedzeniem, piciem, podróżami, samochodami i kobietami jest od wieków tak samo. Masz to, na co cię stać. I żaden bunt nie zachwieje tym odwiecznym okrutnym prawem.

A tak już zupełnie na marginesie, to hodowanie drobiu na francuskie specjały jest w Polsce zakazane, więc na cóż ów protest, się pytam?

środa, 3 sierpnia 2011

Idź, zagłosuj na PiS

Popłakałam się dzisiaj nad miską jabłek i gruszek, które to owoce obierałam sobie spokojnie na dżem. Tkwię od jakiegoś czasu w takim damskim, wielopokoleniowym gronie i uczę się trudnej sztuki trwania z ludźmi w zgodzie pod jednym dachem. Rozpłakałam się kiedy babcia spytała znad garnka bigosu, czy słyszałam jaka chryja na Powązkach. Nie słyszałam, bo wiadomości istnieją dla mnie tylko w radio, telewizji nie włączam w ogóle, gazety czytam lokalne, a w internecie to już bardzo na siłę śledzę bieżące wydarzenia. Potąd (wymowne przeciągnięcie palcem po szyi) mam Smoleńska, raportów i Barbary Blidy. Tyle twojego, co ci powiedzą w telewizji. A ja mam swoje zajęcia.

Popłakałam się nad miską jabłek i gruszek na dżem, bo dowiedziałam się, że w trakcie obchodów Rocznicy Powstania Warszawskiego grupa zwolenników PiSu poszła na Powązki i wygwizdała przedstawicieli rządu. Trudne słowo na dziś to "obrazoburczy". Obrazoburczy to znaczy przeciwstawiający się powszechnie uznawanym wartościom. Nikt nie idzie na cmentarz gwizdać i klaskać w niestosownych momentach. Chyba, że jest chamem i grubianinem.

Wczoraj wieczorem siedząc przy ognisku z bliskimi memu sercu osobami rozmawiałam o powstaniu. Młodsze ode mnie o kilka lat dziecko, które jeszcze w szkole uczy się o tasiemcach i motylicach wątrobowych, ze wzruszeniem poinformowało, że wczoraj było święto, bo rocznica powstania to też rocznica jej przysięgi harcerskiej. Uśmiechnęłam się do siebie na wieść o tym, że siedzę przy stole z harcerką. Ale ujął mnie sposób, w jaki o tym opowiadała. Opowiadała tak, że wszyscy zamknęli gęby, żeby jej słuchać.

Raz byłam na Powązkach. Padał deszcz i było zimno. Byłam sama. A jednocześnie ze wszystkimi duchami, z ludźmi o wielkich nazwiskach, z anonimowymi bohaterami wojen, z żołnierzami, poetami, aktorami i dziennikarzami. Niech pan Kaczyński weźmie pod rękę pana Macierewicza, niech pójdą na cmentarz. W deszczu, błocie. Niech się potykają o korzenie starych drzew i nierówne chodniki. Niech zobaczą, że szesnastoletnie dzieci, które stoją na warcie przy grobach powstańców mają więcej godności i szacunku do życia i śmierci, niż niektórzy ludzie oddający swoje głosy wyborcze na Prawo i Sprawiedliwość. Bo gwizdanie na cmentarzach to ani prawo, ani sprawiedliwość. Żaden to happening, ale zwykłe chamstwo.

Ludzie, którzy wybierali między wolnością ojczyzny a własnym bezpieczeństwem odpowiadają w ten, czy inny sposób za kształt naszego życia. Można tego nie rozumieć, ale należy uszanować. Starzy ludzie mają niższy próg wrażliwości, łatwiej się wzruszają, łatwiej ich rozbawić i zasmucić. Jeśli ja się rozpłakałam nad miską jabłek i gruszek na dżemy, to co czuł stary, schorowany kombatant, kiedy banda chamów gwizdała nad grobami jego przyjaciół?