poniedziałek, 26 marca 2012

Wielkie Rżnięcie

Mogłam dziś rano otworzyć okno i sparafrazować słynny cytat z "Dnia Świra" o tym, czy panowie muszą tak od bladego świtu. Ale po co, skoro panowie muszą i to, co muszą, robią nie do końca świadomie? Tak już ten świat urządzony. Oni swoje, ja swoje, "grunt, że, kurwa, inteligent załatwiony na dzień cały".

Przed moim blokiem stało drzewo. Topola nie jest co prawda szczególnie cenionym gatunkiem rodzimej flory. Właściwie w ogóle gatunkiem rodzimej flory nie jest, bo że zawleczone to takie, to i po macoszemu traktowane było, jest i będzie. No ale drzewo jest drzewo, tak?

Brutalnie zredukowana topola spod mojego bloku jest pierwszą ofiarą Dorocznego Rytuału Wielkiego Rżnięcia, który odbędzie się na oczach nas wszystkich. Oto panowie fachowcy uzbrojeni w profesjonalny sprzęt (szwedzkiego pochodzenia i o eleganckiej nazwie), jak co roku wzbiją się na wyżyny trzeciego piętra i zaczną ciąć. Ilekroć widzę efekty takiego cięcia, zastanawiam się, czy panowie za nie odpowiedzialni w ogóle rozumieją różnicę między drzewem, a brakiem drzewa. Czy sprostaliby elementarnemu zadaniu znalezienia brakujących szczegółów na obrazku z, powiedzmy, sosną i bez sosny?

Proszę, jadąc polską drogą, zechcieć zaobserwować, co się dzieje w przydrożnym pasie zieleni. Nie ma lipy. Są odarte z godności kikuty. Wraki ziejące pustką po bezmyślnie odrąbanych konarach. Nie trzeba być magistrem ochrony środowiska ani specjalistą od aranżacji terenów zielonych, żeby dostrzec, że, poza wszystkim, taki brak drzewa wygląda brzydko i nikomu nie służy. Nie zmuszam nikogo do popadania w zadumę nad losem owadów pomieszkujących w konarach przydrożnych dębów, bo każdy ma prawo mieć los owadów w poważaniu. Nie nalegam, żeby nagle cała ludzkość postulowała oszczędzanie lip - bo nietoperze, sosen - bo motyle nocne, jaworów - bo Filon. Wszystko to, zgodnie z piramidą potrzeb Maslova, można mieć w pogardzie. Nie można jednak dać sobie wmówić, że doroczne rżnięcie odbywa się, bo inaczej się nie da. Otóż da się, tylko trzeba pomyśleć. Trzeba sobie wyobrazić jak, do cholery, powinno wyglądać drzewo. A potem to drzewo zrobić z finezją Edwarda Nożycorękiego, a nie Freddiego Kruegera.

Swego czasu Niemcy wydrukowali książeczkę, której zawartość dostarczała wiedzy na temat tego, jak obciąć drzewo, żeby nikogo nie straszyło. Książeczką tą zasilili polskie urzędy, bo najwidoczniej nie mogli patrzeć na to, co się u nas wyrabia. Chcemy wtłaczać dwutlenek węgla pod Bełchatów, introdukować bizony, niedźwiedzie polarne ocalić od zapomnienia. Jak to jest, że dajemy sobie mydlić oczy Godziną Dla Ziemi i Sprzątaniem Świata, a belka urżnięta z przydrożnej brzozy nas nie razi?

poniedziałek, 12 marca 2012

Passive Aggressive

Moja babcia, która tu nie zagląda, bo twierdzi, że jest to miejsce mojego odzierania się z resztek prywatności, zostanie zacytowana po raz kolejny, ponieważ zmuszona jestem znów nawiązać do jej listy rzeczy najgorszych na świecie. Obok chudej świni i pijanej kobiety oraz dodanej przeze mnie onegdaj pijanej świni męskiej należy wymienić jeszcze panie z Manify. Panie z Manify robią bardzo brzydką robotę nie tylko feministkom, ale kobietom w ogóle. Zarzucił mi ktoś swego czasu uprawianie na blogu umiarkowanego feminizmu. Nie wiem, w którym momencie się ów feminizm ujawnił, ale jeśli się ujawnił, to ja się absolutnie od tej etykiety odżegnuję, a moje odżegnywanie ma mieć skuteczność egzorcyzmów Johna Constantine’a co najmniej.

No co to za baby głupie, pytam się, które raz w roku wychodząc na ulicę, zamiast naprawdę zająć się istotną kwestią społeczną, drą swoje, wybotoksowane albo i nie, mordeczki, że im się kościół w macicę wtrąca? Abstrahując od feminizmu, gdzie tam w ogóle logika i logistyka? Równe płace, wiek emerytalny, urlopy macierzyńskie na świeczniku, a te o aborcji i antykoncepcji w kółko.

Szalenie rozbawiło mnie umieszczenie Euro 2012 na gorącej liście pilnych spraw do załatwienia. Za pieniądze na Euro rozbudujmy socjal – powiadają panie z Manify. Gdzie? Jak? Którędy? – pytam. Że ktoś teraz przyjdzie i wspaniałomyślnie miliardy zamiast na budowę stadionu, wręczy paniom z komitetu? Że pozwija asfalt i zamiast tego wybuduje żłobki dla dzieci matek pracujących? Jaki socjal za jakie Euro? Ja bym chciała, żeby mi to zostało jasno wytłumaczone, bo nie dociera do mnie siła argumentu.

Jestem w stanie przeżyć, że panie z Manify nie pałają optymizmem na wieść o Stadionie Narodowym. Może mają mężów, którzy akurat nie dają się porwać footballowej manii. Może w ogóle nie mają mężów. Może sfiksowały, bo dawno chłopa nie miały, o. Niech im będzie. Zastanawia mnie tylko jak można zmarnować doroczną szansę, którą stwarza tak medialne wydarzenia jakim jest Manifa, na bajdurzenie o rozdziale praw kobiet od zasad kościoła. Indyczenie, krakanie i gdakanie o tym, że kościół ogranicza moje prawa jako kobiety jest pozbawione sensu w stopniu najwyższym. Nie podoba ci się, babo z Manify, że kościół nie pozwala przerywać ciąży, to się weź łaskawie z niego wypisz. Nie pasuje ci, że kościół rekomenduje kolejność „ślub-seks” a nie odwrotnie? Nie ma sprawy, droga wolna. Próżne darcie gardła o odcinaniu pępowiny, nawet przez megafon, bo efekt takiego postulatu będzie żaden.

Przynależność do każdej formacji jest uwarunkowana przestrzeganiem pewnego regulaminu. Kościół, katolicki i każdy inny, nie jest od tej reguły wyjątkiem. Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Czy panie z Manify byłyby szczęśliwe, gdyby ktoś zechciał przyłączyć się do ich fantasmagorycznego, utopijnego ruchu pod warunkiem, że ruch ów spełni wymagania potencjalnego kandydata? „Z chęcią się do pań przyłączę, ale tylko wtedy, kiedy wszystkie będą nosić zielone kalosze. Albo staniki tyłem na przód. Z chęcią się do pań przyłączę jak tylko będą panie łaskawe zmienić stanowisko w sprawie seksu przedmałżeńskiego”.

"Ja wiem, nadszedł teraz ciężki czas, siła propagandy, która krąży wokół nas". Pani Mucha chce być ministrą, dzieci rodzić nie ma komu i nikt się na traktory nie wyrywa. Ale jeśli panie z Manify nie przestaną się posługiwać tak absurdalną argumentacją, to ja jestem za tym, żeby znalazł się ktoś, kto na powrót zarządzi tych pań pasywność. Społeczną.

czwartek, 8 marca 2012

Joseph Kony dla frajerów

My-obywatele globalnej wioski uzurpujemy sobie prawo do wyrokowania w każdej sprawie tylko dlatego, że mamy dostęp do portali społecznościowych i iPodów. Nie zastanawiamy się ani chwilę nad tym, co mówimy i o kim. Żremy obrazki z telewizji niby zestaw nabyty w McDrive, następnie wyrażamy żal z powodu tego, co zobaczyliśmy, na wzór wyrzutów sumienia z powodu spożytych kalorii. I co? I nic. Idziemy dalej. Byle do następnego McDrive'a. Tak funkcjonuje współczesne społeczeństwo.

Doskonałym tego dowodem jest umieszczony przed chwilą w sieci film Kony 2012. Już sama jego nazwa przywodzi na myśl nazwę aparatu fotograficznego, produktu, który można sprzedać, wcisnąć w promocji. Nie cieszy mnie, że sprawa Ugandy obiega cały świat za pomocą You Tube. Nie w ten sposób. Kto z odtwarzających ten bazujący na powierzchownych emocjach film w wysokiej jakości i dobrej rozdzielczości sięgnie do podręcznika współczesnej historii albo chociaż do archiwum Gazety Wyborczej? Kto spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej? Czy zrobi to choćby co setny odtwarzający? Zainteresowanie tematem następuje dopiero po umieszczeniu filmu w sieci, podczas gdy archiwum rodzimej prasy obfituje w rzetelniejsze informacje na ten temat.

Nie wstydzimy się jako ludzkość swojej powierzchownej wiedzy i to jest nasze przekleństwo. Nie AIDS, nie bomba atomowa, nie dwutlenek węgla, ale głęboka niewiedza i brak zainteresowania jakimkolwiek bieżącym tematem w dobie pozornego triumfu informacji są naszymi najsłabszymi punktami.

I, tak, wtrącę akcent polski, bo jestem szczególnie poirytowana i urażona wszechogarniającą, szczególnie polską, ignorancją. My, rodacy Kapuścińskiego (niech mu ziemia lekką będzie i niech się cieszy, że nie musi oglądać arcydziełka o Konym) jesteśmy tak samo beznadziejni w wyznawaniu kultu autora Cesarza, jak w wyznawaniu kultu Jana Pawła II. W poważaniu mamy żywe, narodowe dziedzictwo w postaci rzetelnej i fachowej literatury faktu. Zamiast tego wolimy się podniecać filmem o przeciętnej wartości i błądzić we mgle wyrwanych z kontekstu informacji o człowieku, którego historia jest bardziej dramatyczna, niż próbują to pokazać twórcy filmu i niż się oglądającym ów film wydaje. Ignorujemy to, że polscy dziennikarze poświęcili całe lata na opisywanie problemów Afryki, w tym również Ugandy. Zwyczajnie nie chce nam się sięgnąć po gazetę. Albo po "Nocnych wędrowców" Jagielskiego, który dokłada wszelkich starań, by historię wojny domowej w Ugandzie przedstawić w barwach ludzkich dramatów, a nie obrazków z YT. Niech się dwa razy zastanowi ten, kto po obejrzeniu Kony 2012 wydał wyrok na przywódcę Bożej Armii. Niech odpowie na pytanie, dlaczego ten wyrok wydał. Niech sam przed sobą przyzna, ile wie o złożonej z wielu wątków tragedii, rozgrywającej się w państwie, którego jeszcze wczoraj bez pomocy Wikipedii nie potrafił wskazać na mapie.

Nie łudzę się, że powyższy tekst coś zmieni. Nie uważam się też za fachowca w dziedzinie współczesnej historii Afryki. Prywatnie i zawodowo daję upust swojemu niezadowoleniu wywołanemu społeczną hipokryzją i ludzką głupotą.