środa, 19 października 2011

w imieniu dam

Jakiś czas temu usłyszałam w Polskim Radio - szanowanym i szanującym się przecież - że w męskiej części polskiego społeczeństwa funkcjonuje obraz kobiety sukcesu. Matka Polka jest passé. Polka Odnosząca Sukcesy wygląda natomiast tak:

Waży nie więcej niż 55, 60 kilogramów, wstaje o szóstej rano, po czym od razu idzie biegać albo na basen. Potem robi mężowi śniadanie. Dzieciom również. Następnie nakłada full make up, seksowną bieliznę, elegancką garsonkę, wysokie obcasy, wsiada za kółko i po drodze do pracy odwozi dwójkę swoich uroczych dzieci do przedszkola. Po pracy odwiedza kolejno fryzjera, kosmetyczkę, ewentualnie jedzie na masaż. Potem odbiera dzieci ze szkoły, angielskiego i baletu. Robi zakupy, idzie na jogę i hiszpański. Wraca do domu gdzie, odrabia z dziećmi lekcje w tak zwanym międzyczasie gotując obiad. Do tego pranie i prasowanie. Nie wolno jej też zapomnieć ogolić nóg, być na diecie, uśmiechać się oraz mieć ochotę na seks rano i wieczorem. W tym wszystkim powinna jeszcze dać wolność i poczucie niezależności swojemu mężczyźnie.

To tyle z Polskiego Radia. Z mojej - wcale nie feministycznej, żeby mi się tu zaraz nikt nie oburzył - strony krótki komentarz: a gówno.

niedziela, 16 października 2011

Wstydźcie się

Jedyne co odróżnia nas od zwierząt to zdolność do odczuwania wstydu. Byle małpa potrafi wsadzić badyl do ziemi i wyciągnąć smaczny kąsek. Komunikacja, wznoszenie schronień, a nawet tworzenie i magazynowanie produktów, czy kodowanie informacji nie są domeną ludzką. Ale wstydzić potrafi się tylko człowiek. Tyle, że ostatnimi czasy coraz rzadziej.

Przedmiotem ludzkiego wstydu przestały być niewiedza, brak umiejętności i nietakt. Powodem do wstydu nie jest już nieumiarkowanie w piciu i nadużywanie, a nawet łamanie praw. Nasz wstyd przeniósł się na obszary zaskakująco ludzkie. Wstydzimy się kochać, tęsknić, pożądać. Nie wstydzimy się wulgarnych rozmów, zdrady i głupoty. Za to krępuje nas mówienie o uczuciach i pragnieniach. Wstydzimy się rozmawiać o własnej seksualności, ale nie przeszkadzają nam wszechobecne w telewizji programy, w których królują głupota i wymuszone wyuzdanie.

Wracałam ostatnio nocnym autobusem do domu. Naprzeciwko mnie siedziało dwóch przystojnych chłopców. Za mną banda durni paliła papierosy, piła wódkę z gwinta i wykazywała się wyjątkową ignorancją w pseudo dyskusji na jakiś historyczny temat. Jeden ze wspomnianych chłopców wstał, żeby upomnieć starszych durniów. Żaden z nich nie zareagował. A mnie zrobiło się wstyd.

Ten wstyd z autobusu pomnożony tysiąc razy pali mnie kiedy słyszę lub czytam w mediach, że polscy parlamentarzyści dyskutują nad prawem zakazującym wieszania krzyża w sali obrad. Wstyd mi za to, że pierwszą sprawą, nad którą pochylają się ludzie odpowiedzialni za losy mojego kraju, jest krzyż. Nie po to poszłam tydzień temu do lokalu wyborczego, żeby słuchać żenującej dyskusji na temat symbolu religijnego. Człowiek myślący i wykształcony, niezależnie od wyznania, rasy, płci i upodobań seksualnych powinien wiedzieć, że symbolom religijnym (wszystkim) należy się szacunek, koniec, kropka. Podobnie szacunek należy się współobywatelom. A ja nie czuję się szanowana, kiedy ktoś bierze i wydaje państwowe pieniądze za "pracę" nad takim "przepisem".

W naszym kraju znów nie ma problemów, nie ma kryzysu, nie ma bezrobocia. Wszyscy są szczęśliwi, zadowoleni z życia i systemu opieki zdrowotnej. Po powrocie z pracy na dwóch etatach i zakupów w Biedronce mogą sobie zasiąść w fotelu i zajadając kanapkę z pasztetem reklamowanym przez tańczącą celebrytkę oddać się przyjemności śledzenia TVN24. Dzień jak co dzień. Nie mamy problemów, porozmawiajmy o krzyżu i in vitro.

Wstyd! Nie obchodzi mnie, kto jest za, a kto przeciw. Nie chcę słuchać, dlaczego krzyż powinien zostać lub nie zostać zdjęty. I nie będę się sprzeciwiać, kiedy ktoś zażyczy sobie, aby obok krzyża zawisła gwiazda Dawida, względnie półksiężyc. Dyskusja o krzyżu w Sejmie obraża mnie jako Polkę. W parlamentarnej przepychance po raz kolejny ktoś w moim imieniu posługuje się symbolem, który kocham i szanuję. Kosztem rozdmuchiwania spraw w gruncie rzeczy nieważnych po raz kolejny zaniedbuje się podejmowanie decyzji ważących na mojej przyszłości. Jestem "chora na Polskę", ale nie obiecuję, że wytrzymam kolejny kretyński i nic nie wnoszący w moje życie spór wokół symbolu religijnego. Kumulacja takich sytuacji waży na mojej decyzji o pozostaniu w tym kraju i budowaniu w nim swojej przyszłości, zakochiwaniu się, zakładaniu rodziny i rodzeniu dzieci. Jeśli mam szukać powód do bycia oburzoną to proszę, oto on.

Od najmłodszych lat uczono mnie, że w pomieszczeniu, w którym wisi krzyż i godło zdejmuje się czapkę. Dlaczego? Nie dlatego, że tak wypada. Nie dlatego, że ktoś miał brzydką czapkę. Dlatego, że dawniej człowiek bez nakrycia głowy był po części nagi. Brak kapelusza, beretu, kaptura demaskował, odsłaniał twarz. Obnażał. Panie parlamentarzystki, panowie parlamentarzyści trochę wstydu, kraj na was patrzy.

czwartek, 6 października 2011

Polaku durny, idź do urny

Polak to jest takie zwierzę, któremu jak czegoś zabronią, to pójdzie, weźmie i to zabronione zrobi. Jak swego czasu zakazywali mówić, modlić się i nauczać po polsku, to się zaraz państwo podziemne zmobilizowało i proszę. Do dzisiaj wszyscy robią to, czego robić nie było wolno. W ogóle ludzie to już tak mają, że wszystko mogą, ale im się nie chce. Dopiero jak czegoś nie mogą, to bardzo chcą i szukają na to sposobów. Po sobie wiem, też tak mam i to bardzo często.

Ten przewrotny, jakże charakterystyczny dla człowieka mechanizm podsuwa mi pewną myśl. Żeby tak jutro, na kilkanaście godzin przed ciszą wyborczą, ogłosić wszem i wobec, że wyborów nie będzie. "Bohaterstwo miernikiem sejmowych wynalazków (...) spróbuj mnie odciąć, bym mógł cieszyć się wolnością". Niech ogłoszą, że pod żadnym, ale absolutnie żadnym pozorem nie wolno ludziom iść głosować, a jak się kto wychyli to ręka, noga, mózg na ścianie. Za głos na PO - Sybir. Za głos na PiS - Kamczatka. Za PSL i SLD wszyscy do chińskich obozów jenieckich, a za Palikota do bazy Guantanamo. Ha! To by dopiero frekwencja była!

wtorek, 4 października 2011

Hej, hej, Falubaz!

Nie jestem fanką żużla, ale z radością obserwuję entuzjazm, z jakim mój brat z żoną zasiadają przed telewizorem z szalikami w klubowych barwach. Oni nie podzielają mojej umiarkowanej fascynacji piłką nożną, ja nie kupuję ich okrzyków radości po każdym wygranym przez trójkolorowych biegu. Ale znosimy nasze małe sportowe fanaberie tak długo, jak długo w dyskusji umiemy sobie powiedzieć, że wszystko jest dla ludzi.

Do zeszłego weekendu Falubaz miał najlepszych kibiców w Polsce, nie tylko w opinii środowiska, ale też, co ważniejsze, w opinii większości rodaków. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że fani zielonogórskiego żużla byli bardziej zorganizowani i oddani sprawie swojego klubu niż najlepsi kibice piłkarscy w kraju. (I wszyscy wiedzą, że mam na myśli fanów Kolejorza). Wystarczy tylko zastanowić się jakiego sprytu i kunsztu trzeba, by wleźć na figurę Jezusa Świebodzińskiego i udekorować ją klubowym szalikiem. Kiedy kilka lat temu Greenpeace dekorowało ekologicznymi hasłami posąg Jezusa w Rio, konieczne były pozwolenia, helikoptery, ekipa wspinaczkowa i dużo pieniędzy. Fani Falubazu poradzili sobie mniej więcej sami. I dobrze. Akcję pochwalam i chwalić będę nawet jak zreflektują się zwolennicy PiSu i (analogicznie do sytuacji z Nergalem) za półtora roku dojdą do wniosku, że akcja ta ugodziła w cały Kościół katolicki.

Współpraca klubu z fanklubem jest u zielonogórzan na najwyższym (ze znanych w tym kraju) poziomie. Nikogo więc nie zdziwiło, że drużyna, nie dopuszczając myśli o przegranej, zorganizowała pokaźnych rozmiarów imprezę, żeby podziękować swoim wspaniałym kibicom. Tak samo robi Jurek Owsiak, żeby podziękować za kolejny pobity na WOŚPie rekord. Po imprezie Falubazu okazało się, że finał żużla ma z Woodstockiem niechlubne elementy wspólne. W osobach głupich uczestników. Oczywiście nie wszystkich, ale w ilościach zdolnych zasiać ferment.

Na nieszczęście dla prawdziwych kibiców Falubazu w tłumie znaleźli się ludzie przerażająco agresywni. Ludzie skłonni uwierzyć w absurdalne przekonanie o tym, że przedstawiciele władzy i służb porządkowych losowo wybierają przechodniów, którym z premedytacją odbierają życie. Swojemu przekonaniu musieli dać wyraz kopiąc i bijąc policjantów, niszcząc mienie państwowe (np. radiowozy i komendę) oraz prywatne (witryny sklepów, ogrody i samochody). Tragiczny wypadek - bo tym z pewnością po zakończeniu dochodzenia okaże się wydarzenie z poniedziałkowej nocy - spowodował nikomu niepotrzebną i nieusprawiedliwioną falę zamieszek.

Ale to nie wszystko. Poprzez swoje zachowanie pseudokibice, kibice, fani, fanatycy, nazwa nie ma tutaj żadnego znaczenia, po raz kolejny ściągnęli na swoje środowisko uwagę polityków i pozwolili uczynić z siebie element kampanii wyborczej. Po raz kolejny PiS weźmie pod swoje skrzydła tych, których jawnie skrytykuje PO i odwrotnie. I po co? Żeby TVN i TVP mogły bić medialną pianę i żeby społeczeństwo miało złudzenie, że zabiera głos w słusznej sprawie?

Liczę na to, że osoby odpowiedzialne za zamieszki w Zielonej Górze dostaną, zgodnie z deklaracją klubu, dożywotni zakaz wejścia na trybuny. I to nie tylko na stadiony żużlowe, ale nawet do hali sportowej, gdzie rozgrywają się gminne mistrzostwa w tenisie stołowym. I że za przykładem Falubazu konsekwentnie pójdą kluby w całej Polsce.

Na koniec, dla ukojenia nerwów, polecam kibicom wszelakich klubów polską piosenkę z 1953 roku. Jej fragment brzmi tak: "Kiedy cichnie już stadion po meczu, kiedy spływa na miasto już wieczór, znów są razem i razem śpiewają, i do swoich rozjadą się miast". Wszystko w temacie.