czwartek, 5 kwietnia 2012

List do Em.

Zastanawiałam się właśnie, czy zacząć od tego, że widziałam w sklepie podpaski z Hello Kitty, czy od tego, że dzieci w podstawówce żyją w przekonaniu, że jajka w koszyku wielkanocnym symbolizują zająca, kiedy przyszedł sms. "Napiszesz dla mnie notkę? Coś w stylu 'A radość w myciu okien i nagrobków kryje się'?" Napiszę - stwierdzam i w jednej chwili tłoczą mi się w głowie przedświąteczne anegdoty ostatniego tygodnia.

Jak R. sięgnął w sklepie po kartkę z życzeniami i wyciągnął z choinką. Jak pani w spożywczym pakowała panu przede mną najtańszą wódkę w foliową siatkę z nadrukiem "Alleluja". Jak ksiądz na niedzielnej mszy tak czytał, że mnie po raz pierwszy od niepamiętnego czasu coś w kościele rzuciło na deski. Że babcia nosem kręci na mój wolontariat, chociaż sama nauczyła, że najpierw innym, a potem sobie dopiero. Że K. odebrał telefon, a w słuchawce "Kierownik, co to za wypłata?", bo przecież za coś trzeba te święta zrobić i to wcale nie jest śmieszne. Że J., dla której choćby nie wiem co i tak zawsze będę Polką, co to jej do rodzenia po ludzku jeszcze daleko, ale do matkowania blisko i która to J. chętnie by święta ominęła, ale i tak w zaparte robi pasztet.

I wreszcie, że jak dzisiaj wsiadałam do samochodu, to jedna pani drugiej pani przez ulicę krzyczała, że "kiedyś to się na święta, kochana, czekało, nie to co teraz, że święta, święta i po świętach, ale se przynajmniej okna umyłam".

Niby każdy katolik zobligowany jest w okresie wielkanocnym do przeprowadzenia renowacji swojej duszy. Ale niektórzy nie mają jaj, żeby to zrobić albo im się zwyczajnie nie chce, bo nie widzą sensu już/jeszcze. Ja na przykład zaliczam się do tych pierwszych. Nie bez powodu zresztą. Naprawdę nie mam jaj, żeby po raz kolejny wygarniać z siebie wszystko. I po raz kolejny słuchać, że to, co czuję nie ma znaczenia, że najważniejsza niedziela i seks przedmałżeński. Po raz kolejny się przekonać, że nikogo nie obchodzi, że się czuje to najgorsze, najmniej ludzkie? Po co?

Najbardziej ludzkie za to może to jedzenie i sprzątanie. Najbardziej ludzki ten obrazek z myciem okien dla Jezusa. Ja ze swoim wypaczeniem (bo przecież każdy ma jakieś wypaczenie) od razu w wielkanocnej cykliczności się domyślam odwiecznego rytuału i tłumaczę sobie, usprawiedliwiam, że to mycie okien to gospodarczy atawizm po niegdysiejszym odświętnym praniu, a gotowaniu, cerowaniu i krochmaleniu. O, jak pomaga!

Faktycznie, nie takie te święta jak kiedyś, kiełbasa niewyczekana i niewystana, a już powszednia, swojska. Chrzan w słoiku na półce codzienny przecież i pomarańcze. Że jajka podrożały, nic to. Jajka przecież zawsze są w sklepie i jak nie dziś, to jutro zjeść można. A jednak jest w tej świątecznej cykliczności sens jakiś. Nie mnie osądzać, czy to sacrum, czy profanum. Nikomu zresztą nic tu do osądzania. Ważne, że rytuał zachowany. Bo bez tego by cywilizowany człowiek rady nie dał, mówcie sobie, co chcecie.

Wiesz, jest w filmie "Love Actually" taka scena. Emma Thompson, będąca tam akurat moją ulubioną kwintesencją dojrzałej kobiecości, kiwana jest na boki przez swojego filmowego męża, który zresztą nie ma dość ikry, by ją wykiwać do końca i porządnie. No więc ta Emma Thompson siedzi na dywanie i wybiera gwiazdkowe prezenty dla przyjaciół swoich dzieci. Wśród dylematów związanych z doborem odpowiedniej lalki dla odpowiedniego dziecka padają takie zdania: "The trouble with being the Prime Minister's sister is, it does put your life into rather harsh perspective. What did my brother do today? He stood up and fought for his country. And what did I do? I made a papier maché lobster head". Może czasem o to chodzi?