sobota, 16 lipca 2011

Czekając na frytki

Ludzie to są jednak dziwni - stwierdzam bezrefleksyjnie chłonąć jakąś kanapkę z KFC. To znaczy chłonę bezrefleksyjnie, a nie stwierdzam. A może chłonę też refleksyjnie, bo to w końcu dzięki kanapce zaczynam dochodzić do wniosków? Nieważne zresztą, muszę wyglądać mało refleksyjnie, za to bardzo obleśnie, kiedy tak próbuję opanować wielkie kawałki kurczaka i sos. Zwłaszcza, że robię to w pociągu, a więc w miejscu publicznym, w którym jedzenie dawno przestało być normą.

No więc jem i stwierdzam, że ludzie to są dziwni. Jednak. Bo z jednej strony by chcieli zwolnić, przystopować, odprężyć się trochę, a z drugiej nawet przerwę na fajkę odmierzają na sekundy.

Parę godzin wcześniej stałam na poczcie celem zrealizowania jakiejś pocztowo-urzędowej sprawy. Wszem i wobec wiadomo, że na poczcie zawsze trzeba czekać. Rozbawiło mnie zatem wiszące w powietrzu zniecierpliwienie interesantów. Zachowywali się tak, jakby przyszli na pocztę po to, żeby się zdenerwować. No bo jasne, że pani w okienku jednym palcem na klawiaturze i że się zawsze klientowi coś w ostatniej chwili jeszcze przypomni, ale czy to nowość dla bywalców poczty? Absolutnie! No to na cóż, ten stres, się pytam?

Dokonując zakupu zaimprowizowanej kolacji obserwowałam z rosnącym rozbawieniem, co dzieje się w kolejce przede mną. Chociaż najbliższy pociąg odchodził za minut dwadzieścia, przy kasie zapanował chaos godzien końca świata, bo "frytki będą za pięć minut". No i jasne, że ideą restauracji szybkiej obsługi jest szybka obsługa, ale jestem święcie przekonana, że moment, w którym pani mówi, że na frytki trzeba czekać siedem minut, jest momentem zbiorowej paniki i zawałów serca. Przypomniało mi się, że Amerykanie dla zwykłego obiadu w rodzinnym gronie albo ciepłej kolacji (zjedzonej na siedząco!) wymyślili nawet specjalną nazwę. Slow food się to nazywa. No to fajnie, całe życie uprawiam. Dla mnie frytki mogą być i za piętnaście minut.

Nie umiemy czekać. Nauczono nas, że wszystko musi być na już i na teraz. Wymyśliliśmy całe sektory usług, niewyobrażalnie ułatwiliśmy sobie życie, ale nie umiemy już czekać. Operujemy pojęciami "za późno" i "za wcześnie", jakbyśmy byli wynalazcami zegarów atomowych. Nie umiemy czekać na pociągi i samoloty, na taksówki i na zielone światła. Potrzebujemy, żeby elektronicznie odmierzano nam czas, który pozostał do zmiany sygnalizacji.

Nie umiemy czekać. W takim to, a w takim wieku musimy iść do szkoły, zdać maturę, pójść do pracy. Zrobić dyplom, zakochać się, wyjść za mąż, urodzić dziecko. Chociaż umieramy później niż nasi przodkowie, nie mamy cierpliwości do samych siebie. Wszystko musi być na już, bo zatraciliśmy pierwotną umiejętność czekania. Zatraciliśmy ją do tego stopnia, że tramwaj spóźniony o minutę potrafi zepsuć nam cały dzień.

Są jeszcze takie miejsca na świecie, gdzie na samolot albo autobus czeka się trzy albo nawet siedem dni. Bo mgła, bo upał, bo deszcz, bo burza. Jasne, że kultura czasu inna. Ale skoro gdzieś tam za siedmioma górami ludzie potrafią czekać tydzień na autobus, to chyba gość, który wcale nie spieszy się na pociąg może poczekać pięć minut na frytki...

1 komentarz:

  1. Ja nie umiem czekać. Czekam na pracę, oferty i odpowiedzi na moje CV. I jest to niemalże atak paniki, ino jednoosobowej. Jak nie odpowiadają to ja szaleję jakbym brał udział w zbiorowej ucieczce przed huraganem Katrina.

    OdpowiedzUsuń