poniedziałek, 12 września 2011

List motywacyjny

Ludzi od wieków uszczęśliwiają rzeczy proste. Ładna i mądra kobieta, silny, rozsądny mężczyzna, dobrze wysmażony stek i przejażdżka fordem mustangiem w idealnie zaaranżowanych okolicznościach przyrody.

Dotarło do mnie, bardzo mocno do mnie dotarło, że gdybym dzisiaj trzasnęła drzwiami i wyjechała do Azji, nikt by za mną nawet porządnie nie zatęsknił. I jak na dobicie, na odwagę, na zachętę może, sięgam po literaturę faktu, w której aż roi się od superbohaterów, co to rzucili wszystko albo prawie wszystko i pojechali szczęścia w górach szukać. Jedni mówią, że to uciekanie. Inni, że prawdziwa miłość właśnie. Tybetańczycy twierdzą, że wspinaczka jest marzeniem głupców. Dobrze więc, jestem głupcem, któremu w dodatku wszędzie daleko. W Tatry daleko, w Grampiany (nie, nie te australijskie) jeszcze dalej. Bo lęk, rezerwa, niewidzialna nić przywiązania (do czego właściwie?), poczucie obowiązku, że trzeba tu siedzieć i na przewrót jakiś czekać. Bez sensu. I dość tego.

Dobrze więc, jestem głupcem. Przez własną głupotę zafundowałam sobie prawdopodobnie dodatkowy rok studiów, przez własne lenistwo wciąż i wciąż odwlekam magisterkę, którą teraz muszą mieć podobno wszyscy, bo bez niej to głupio i wstyd.

No i co z tego, że jestem głupcem? No co z tego? Czy poza mną komuś to robi jakąś istotną różnicę? Błądzić ludzka rzecz. Lenić się też. Nie wiedzieć, czego się chce od życia - owszem, też ludzkie bardzo. A jakże ludzkie wiedzieć, czego się chce i do tego dążyć. A już najbardziej ludzkie jest stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie "spieprzyłaś, mała, to teraz weź i napraw".

W międzyczasie (wolnym od spieprzania) dowiedziałam się od samej siebie, że chcę, że będę pisać, no i proszę. Żeby pracować nie muszę nawet wychodzić z łóżka, a zawodowo cała jestem swoimi tekstami. Ludzie, dla których pracuję nawet nie wiedzą jak wyglądam. Nie widzą, że do roboty przychodzę w czarnym wyciągniętym t-shircie do kolan, że wyglądam jak lepsza (bo młodsza i z mniej widocznymi odrostami, za to z lepszym biustem) wersja Carrie Bradshaw. I w takim przyodziewku, czekając aż wystygnie mi kawa, mnożę teksty lifestyle'owe, chociaż własnego lifestylu zdefiniować jakoś nie mogę. Ale co? Jest to jakiś początek, niewątpliwie. Albo może środek? Co zresztą za różnica.

Ojciec Ryszarda Kapuścińskiego zwykł pytać go w niedzielne popołudnia, czy był w tygodniu w pracy. Ryszard Kapuściński odpowiadał, że owszem, był. Niezmienną reakcją ojca było stwierdzenie, że osiem godzin spędzonych przy maszynie do pisania to nie jest praca. Nieważne, kto miał rację. Ważne, kto, koniec końców, był z siebie zadowolony.

2 komentarze:

  1. Nie wiem kogo uszczęśliwia dobrze wysmażony stek, lekko krwisty to owszem :P A nad takim to trzeba trochę "popracować"

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja przez własną głupotę albo pecha będę musiał najpewniej wrócić do Polski. Ale wtedy popełnię samobójstwo w drodze.

    OdpowiedzUsuń