środa, 28 lipca 2010

pe-el

Odmówili mi polskości. Zabrali dowód. Z mojego pokracznie używanego prawa jazdy wymazali PL. Paszport w zasadzie też mogę sobie w de wsadzić. Nie ma mnie, nie istnieję.

Jednym z pierwszych wierszyków, którego nauczyli mnie dziadkowie był ten zaczynający się od słów "Kto ty jesteś?". Lubię Słowackiego, Mickiewiczem nie pogardzę. Tydzień temu odwiedziłam grób Witkiewicza, też lubię. I hymn zaśpiewam, i na baczność stanę. Jak wchodzę do kościoła, to klękam przed sakramentem. Nawet księdza pozdrowię i z szacunku, i z uprzejmości, chociaż mi już nie zależy tak jak kiedyś. W mięsnym ustąpię miejsca w kolejce starszej pani, co czeka za kawałkiem wątrobianki. I w mleczarni kupię polskie masło, bo lubię. I schabowe polskie też lubię. Może mało wiem o Gierku, Geremku i Jaruzelskim. Ale za to się uśmiecham promiennie, jak ktoś z drugiego końca świata na moje "I'm from Poland" zakrzyknie entuzjastycznie "Ach, Poland! Walesa, Wojtyla, Polanski, right?".

Jak tak sobie jeżdżę po kraju i patrzę na pola, łąki żółto-zielone, na te chabry, maki, na lasy żywicą pachnące i rzeki ciężkie od ścieków, jak słucham od tych zagranicznych, że u nas to dobrze, bezpiecznie, że i transport miejski mamy, i opiekę zdrowotną jakoś nie najgorzej zorganizowaną, to w głowę zachodzę, co jest nie tak.

Słucham Polskiego Radia, chodzę polskimi ulicami, mówię, piszę, myślę, klnę po polsku. I w miłość też taką trochę polską wierzę. Choćby nie wiem gdzie mnie poniosło, kierunkowym przypisanym do numerów osób, które trzeba zawiadomić o mojej śmierci zawsze będzie +48. Moje najlepsze i najgorsze wspomnienia wiążą się z polską ziemią albo z ludźmi z polskim dowodem. Lubię szlifować brudne poznańskie chodniki, tak samo jak lubię śmieszne warszawskie metro. Kocham Kraków, nie znoszę Szczecina. Może nazwisko i imię mało polskie mam, ale moja rodzina przez lata zadbała o to, żeby znajomość ojczyzny i świadomość narodowa były czymś normalnym, przyrodzonym, pod skórę wszytym. Bliskim, ludzkim i powszechnym jak mycie zębów, a nie monumentalnym i dech zapierającym jak Jezus z Rio.

Nie zabierajcie mi mojego PL, tylko dlatego, że nie głosowałam na Jarosława. Że w oryginale napisałam ten tekst na kawałku Wyborczej w restauracji szybkiej obsługi, która serwuje drób ze stanu Kentucky.

Taką terapię proponuję: tolerancja przez oswajanie środowiskowe. Mój kuzyn jest gejem, mój sąsiad jest czarny, dziadek mojej dziewczyny był w partii, a ta młoda, co mi ustąpiła miejsca jak stałam po wątrobiankę, nie głosowała na Kaczyńskiego.

2 komentarze:

  1. To jest chyba najlepsza nota jaką czytałem w ostatnim roku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo to jest, Polska, tu się ciężko oddycha... ale się oddycha. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń