wtorek, 6 lipca 2010

Let the game begin, czyli piłka z głową

Powinnam ten post zostawić na deser po niedzielnym meczu, ale obawiam się, że Meisterstück Bastiana Schweinsteigera może mi zepsuć humor, więc zapostuję dzisiaj, teraz, zaraz, natychmiast. Ci, którzy czują klimat i śledzą nawet ów rzeczony majstersztyk, niech lepiej od razu przestaną czytać. Tacy, co czują klimat, niech biegną do sklepu po zestaw farb do twarzy, niech już malują flagi na policzkach. Niech wyciągają z szaf klubowe i narodowe t-shirty i świętują.

Kwestia skierowana jest do tych, którzy myślą, że nie ma nic głupszego niż podniecanie się dwudziestoma dwoma facetami uganiającymi się za piłką. Że poza tą dwudziestkądwójką jest jeszcze trzech kolesi z gwizdkiem, kilku na ławkach rezerwowych i całe tysiące na trybunach. Że jest jakiś spalony, którego nikt nie kuma, a celem jest trafienie do bramki i w zasadzie to na tyle. Ot i cały futbol.

Ja ze swojego stanowiska ośmielam się zaprotestować. Chociaż moja wiedza o klubach, transferach, a często nawet zasadach jest niewystarczająca; chociaż czasem mylą mi się nazwiska, role i składy; chociaż oglądam w telewizji migawki z PZPNowskiego syfu i wiem, że w niektórych kręgach FIFA jest synonimem kosmicznego bajzlu - stanowczo protestuję przeciwko teorii o tym, że piłka nożna to badziew, tania rozrywka dla dużych chłopców.

W moim przypadku zaczyna się sentymentalnie dość, bo od książeczki Adama Bahdaja. Pierwszy raz „Do przerwy 0:1” wydano w 1957 roku, ja sięgnęłam po nią jakieś czterdzieści lat później. Serialu do dziś nie obejrzałam w całości, ale przynajmniej mam tę świadomość, że w temacie muzycznym po słowach „przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda” idzie tekst „piłkę kopać chcesz, na trawę śpiesz, zagraj razem z nami, zagraj z kolegami”. I tu otwiera się kolejny punkt programu. Bo który z chłopców nie brał udział w podobnej historii? Bo kto nie spędził dzieciństwa zdzierając kolana na piasku, betonie, murawie? Ile razy wynik meczu rozstrzygał albo wzmagał spory między kolegami z boiska? Która z dziewczyn nie krążyła podekscytowana przy linii bocznej boiska - choćby i wyrysowanego na piasku - z nadzieją wyczekując, że bramkarz w końcu usłyszy jej gorący aplauz i będzie jej szukał na następnym meczu? Ja krążyłam.

Jest powód tego, że mali chłopcy kochają sportowców i na pewno nie jest to fakt, że ci sportowcy pieprzą modelki. Bo styl życia, dobrze skrojone garnitury Maradony, zadbane ciało Suareza, spojrzenie Villi, czy nawet czyjeś samcze zachowanie na boisku może kręcić mnie. A mali chłopcy śledzą piłkę, bo marzą o tym, żeby kiedyś być takimi piłkarzami, jakich widzą w telewizji. Bo małym chłopcom ich tatusiowie przywożą z zagranicznych wycieczek piłki Barcelony i koszulki Lecha. Bo mali chłopcy zbierają naklejki z wizerunkami piłkarzy i wklejają je do albumów, a potem popisują się, kto zna więcej faktów i nazwisk. Bo niezależnie od długości i szerokości geograficznej, mali chłopcy zakładają te swoje koszulki z poliestru i wychodzą na boisko, żeby choć przez moment poczuć się jak Puyol.

Ale to sentyment jakich każdy może namnożyć do woli. Są też fakty. Jeśli ktoś żyje w mitycznym przekonaniu, że na czas igrzysk zawiesza się wojny i spory, niech odświeży swoje dane. Przykład? Choćby wojna stu godzin znana też pod nazwą wojny futbolowej, która miała miejsce w 1969. Przyczyn sporu między Hondurasem a Salwadorem należy doszukiwać się w skrajnie nacjonalistycznych zachowaniach po obu stronach granicy, jednak jako punkt zapalny konfliktu podaje się przegraną Hondurasu w meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata. Futbol tworzy historię, historia dyktuje losy futbolu. Druga Wojna Światowa spowodowała przerwę w rozgrywkach mistrzostw świata. W Polsce, w czasach okupacji granie w piłkę groziło śmiercią albo odesłaniem do obozu koncentracyjnego. W 1966 roku Kim Ir Sen skazał piłkarzy na rok więzienia i obóz pracy za przegrany mecz. Dziś cały świat spekuluje na temat losów reprezentacji Korei Północnej. W maju 1949 katastrofa lotnicza zbiera śmiertelne żniwo, ginie cała drużyna FC Torino, ówcześni trzykrotni mistrzowie Włoch. Minie blisko dwadzieścia lat, nim klub wróci do formy. W styczniu 2004 roku światem piłkarskim wstrząsa wiadomość o śmierci młodego napastnika klubu Benfica, Miklósa Fehéra. Podobnie jak jego kolega po fachu, Kameruńczyk Marc Vivien-Foé, Fehér zmarł robiąc to co kochał.

Świat futbolu, dla tych, którzy naprawdę się nim interesują to nie tylko faceci biegający za piłką. Ci, którzy się nim interesują, zasiądą zaraz przed telewizorami lub na trybunach ze swoimi żonami, dziewczynami, dziećmi. Tak jak ja, obejrzą półfinał z dziadkami, a finał z przyjaciółmi. Będą płakać ze szczęścia albo przełykać gorycz porażki swoich faworytów. Będą tam, gdzie powstaje historia, gdzie zderzają się światy, gdzie Angela Merkel skacze w euforii, a Mick Jagger kręci głową z niesmakiem.

Może więc, zamiast prychać z pogardą, warto zorientować się, czy znajomi nie noszą imienia któregoś z Orłów Górskiego? Zrozumieć, dlaczego, kiedy przy mikrofonie jest Dariusz Ciszewski, to znaczy Szpakowski, wszyscy wracają z dalekiej podróży, bo przy piłce Marszczerano, a konkretnie Jezus Maria Boruc. Pamiętać, że dla jednych gol to, jak dla Domarskiego, zwykłe „przyszła, naszła, zeszła, weszła”, a dla innych wszystko to, co rzeczywiście zaczął Roger Milla.

Zaraz ktoś mi powie, że zamiast jarać się piłką nożną można równie dobrze obejrzeć mecz polo. Zamiast wydawać pieniądze na stadiony można nakarmić głodne dzieci w, nomen omen, Afryce. No cóż, mój komentarz jest zbędny, kiedy dysponujemy słowami Jonasza Kofty:
Na świecie tym są takie dni,
gdy niebo drży, bo padł gol.

1 komentarz:

  1. I w zasadzie u nich to jak u nas. Ale raz zabrali mnie na taką wielką łąkę. Z kilkanaście wiosek się tam zebrało i śpiewało różne pieśni. A potem wbiegły dwie drużyny wojowników. I pojawił się ubrany na czarno szaman, który trzymał skórzany totem. Nagle szaman gwizdnął, wojownicy kopnęli totem i wiecie co wtedy? Wtedy spadł deszcz.

    OdpowiedzUsuń