niedziela, 12 grudnia 2010

Kolęda za tęsknotą

Do tego, żebym stała się żywym portretem Bridget Jones brakowało tylko wdzianka w renifery. Trochę żałowałam, że nie założyłam na siebie długiego do kolan, ciepłego swetra od babci, w gwiazdki. Nie, że mi się nie podoba. Idealnie by się wpisał w klimat. Siedziałam w kawiarni wpatrzona w przecieraną co piętnaście minut, krystalicznie czystą szybę. Otaczały mnie świąteczne piosenki i zakaz palenia. Czekałam na przyjaciółkę, trochę pocieszała mnie myśl, że gdzieś z zachodniej Polski jedzie R. i wiezie w podarku ulubione wino Adolfa H., smaczne, owocowe, austriacką ściółką pachnące, cobyśmy je wieczorem otworzyli i oddali się sączeniu, i poużalali nad życiem.

To znaczy, ja się wcale nie użalam. Uśmiechnęłam się nawet do przystojnego pana na ruchomych schodach, a ten pan do kolegi powiedział "patrz, fajna", ale się rozmyli w świątecznych piosenkach i zakazie palenia. Ja się nie użalam, poświęcam weekend na świąteczne zakupy. W oparach kawy z cynamonem, w woni lodów waniliowych kupuję szale, chusty. W imieniu rodziny nabywam prezenty, herbaty, czekolady, okolicznościową biżuterię, książki. W blasku lampek choinkowych obijam się o obcych ludzi. Ja się nie użalam, Mikołaj do mnie dzisiaj pomachał, to mu odmachałam. Poczułam wdzięczność dla tych wszystkich ludzi, którzy zapełnią mój dom w sylwestrową noc i będą mówić, że ładnie wyglądam, że tak umiem zorganizować wszystko i ugościć, i ugotować, ach, jaka by ze mnie była cudowna żona. Dzięki ich obecności zaoszczędzę rozterek i niewygód związanych z pakowaniem, z wybieraniem między satynową piżamką, bo może akurat, może objawienie, może książę z bajki, a flanelową piżamką, w paseczki, żeby ciepło, żeby się nie rzucać w oczy, żeby ukryć niedoskonałości, nie kusić, sobie nie robić nadziei. Nie będę wybierać, po prostu rzucę się w dresie do własnego łóżka, a rano bez trudu znajdę krem pod oczy, dzięki czemu będę wyglądać świeżutko i noworocznie. Wdzięczna im będę za to, że nie będę musiała śpiewać "Aaaall by myseeelf" do butelki wina, jak Bridget. Zawsze mi się śmiać i płakać chce jednocześnie jak oglądam tę scenę, bo samą siebie tam widzę w tym świątecznym nieogarnięciu, taką cieszącą się z nastroju i niepocieszoną jednocześnie.

Nie narzekam. Wszyscy będą śpiewać na świątecznych imprezach "All I want for Christmas is you", więc będę śpiewać z nimi, chociaż wiadomo, że nie ma osoby, w którą mogłabym wycelować palec, kiedy to "you" pada. Nie narzekam. Patrzę sobie na ludzi bez większego przekonania wpadających na siebie w windach, tramwajach, na ruchomych schodach, gdzieś w przejściu, bez większego przekonania wydających pieniądze, nucących świątecznie piosenki. Bez większego przekonania wpisują się, wpisujemy się w ten świąteczny nastrój. Niczym się od nich nie różnię, jestem tak samo jak oni, niegotowa. Zawsze jesteśmy niegotowi. Zawsze chcielibyśmy jakoś więcej, lepiej, bardziej wewnętrznie, bardziej dobitnie. A tu już pierwsza gwiazdka, już wigilia, już Nowy Rok i kolejna szansa przepada. I znów bez przekonania, znów karpie, znów rytuały, żeby tradycja, żeby choinka. Nie narzekam, też pojadę do domu wpisać się w klimat świąt w swoim zaciszu. Kominek, choinka, ręcznie robione ozdoby, ręcznie robione uszka, ręcznie śledzie.

Nie narzekam, przez trzy świąteczne wieczory zasypiać będę nad książką, herbata będzie stygła na nocnym stoliku. W moich żyłach popłynie zamiast krwi zupa grzybowa. Nie narzekam. Założę sweter w gwiazdki. I będę wiecznie niegotowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz