piątek, 24 grudnia 2010

Zakopane

Postanowiłyśmy z K. zawrzeć jakiś formalny związek, bo wszyscy w koło zaręczeni, zaobrączkowani albo jeszcze jakoś inaczej straceni dla świata. Nasz związek byłby zresztą szalenie rozsądną sprawą, bo ona jest mistrzynią wypieków, ja - improwizacji. Ona kupowałaby podręczniki w stylu "jak w tydzień zostać mistrzem zen gotowania grochówki", a ja upychałabym do szaf stare przepisy babci, koronki i nadgryzione zębem czasu podręczniki do gramatyki łacińskiej, z których nikt nigdy nie skorzysta. Znajomi odwiedzaliby nasz wypielęgnowany, udekorowany domek ze swoimi dziećmi, które K. gromiłaby za dotykanie wszystkiego, a ja dokarmiałabym je pod stołem ciasteczkami jej wyrobu, jak pudelki albo małpki w zoo. Nie kłóciłybyśmy się o nic i nie podnosiły klapy w kiblu, bo po co? Może z czasem adoptowałybyśmy jakiegoś małego, chińskiego geniusza, którego K. dla rozrywki chowałaby na kolejnego noblistę, ja zaś katowałabym historiami z życia Boba Marleya.

Już rdzenni Amerykanie upierali się przy zawieraniu związków z rozsądku i taka prawda, że Pocahontas wcale nie miała lekkiego i przyjemnego życia, ani wielkiego romansu, ale właśnie małżeństwo z rozsądku miała. Disney sprzedał małym dziewczynkom przerysowaną historię i dopiero wiele lat później odkryłam, że ta ich całą wielka, transoceaniczna miłość to wstawianie kitu.

Wchodzę w Nowy Rok z czystym kontem. Niektórzy tak tylko mówią, bo po prostu dostali nowy kalendarz, ale ja naprawdę wchodzę z czystym kontem. W moim życiu, w życiu mojej rodziny, zakończył się pierwszy etap Tour de Inferno rozpoczęty hasłem "mamo, weź go zostaw". Zeszła dwa lata ciągnąca się lawina sądowych absurdów, przesłuchań, powoływania świadków, dramatyzowania i napiętych nerwów. Za jakiś czas rozpocznie się pewnie etap drugi, przemieszany z moją i młodego magisterką, nie moim i młodego ślubem, kończeniem studiów, planowaniem, wyjeżdżaniem, poznawaniem i zapominaniem. Ale teraz chwila przerwy. "Pauza, basta, pat" jak śpiewała Osiecka będąc na zakręcie.

W górach po zejściu lawiny nastaje totalna cisza. Jeśli patrzy się na to z boku, jeśli dostało się bonus w postaci uratowanego tyłka, nie można oprzeć się wrażeniu, że oto oczom ukazał się najpiękniejszy widok świata, niezakłócony w dodatku żadnym szmerem i szelestem. I nieważne, że lawina pociągnęła za sobą ofiary. Jest cicho, pięknie, a ja stoję prosto, z podniesioną głową. Niczego więcej nie chcę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz