piątek, 1 czerwca 2012

Choroba fenowa

Byłam ostatnio świadkiem takiej oto scenki. Troje ludzi w wieku cokolwiek emerytalnym oczekując na środek transportu oddawało się odczytywaniu niepoprawnych politycznie haseł nabazgranych na ścianach wiaty przystankowej. Wygłaszali przy tym komentarze, które stały się pożywką dla niniejszego wywodu.

Nie powiem, że mnie nie doprowadza do szału radosna twórczość polskiej młodzieży, bo ilekroć zerkam na rozkład jazdy, widzę na nim napis „PO kurwy wermacht” namazany na tabliczce z rozkładem akurat tego autobusu, który jest mi potrzeby do wydostania się z suburbiów. Właściwie treść tabliczki znam na pamięć, ale i tak czasem sobie zerknę. Tak jakoś z przyzwyczajenia. Malownicza grupka emerytów poszła jednak dalej i obejrzała całą wiatę przystankową od stóp do głów, i wzdłuż, i wszerz, i w efekcie tych oryginalnych badań natrafiła na napis następującej treści: „Tusk chuj jebany”.

„Wiecie co, to trzeba nie mieć oleju w głowie, żeby takie rzeczy wypisywać!” zaopiniowała Pani nr 1. I nieprawda. Powszechnie wiadomo, że oleju w głowie można mieć odrobinę z tranu na przykład albo po spożyciu ryb bogatych w kwasy Omega 3, więc istnieje szansa, że śladowe ilości specyfiku zagościły pod czaszką autora niewybrednego tekstu. „Przecież ktoś, kto to pisał nie ma nawet pojęcia kim jest Tusk!” zawyrokowała Pani nr 2. A Pan (Bez Numeru, bo był jeden tylko) stwierdził, że takie zwyczaje musiało przywiać z zachodu, bo wszystko złe i dobre z zachodu przecież przywiewa, tyle, że tam już dwadzieścia lat temu takie pisali, a u nas to dopiero teraz. Poprawiłam w duchu Pana Bez Numeru, bo nie dwadzieścia a czterdzieści jak nie pięćdziesiąt lat temu, ale poprawiłam niepotrzebnie, bo Pani numer 2 znów ośmieliła się wtrącić, że to żaden zachód, ale bezrozumne zwierzę wypisuje takie rzeczy, „przecież jakby wiedział, kto to Tusk to by nie był wziął i napisał”.

Smutno mi się zrobiło, bo ja wiem, że on wie. Że ten co bierze do ręki scyzoryk szwajcarski z targu za 5,90 albo marker z Biedronki doskonale wie, kim prezes rady ministrów jest i jakie podejmuje decyzje. Dla niego Tusk to jest ten gość z telewizji, którego ta telewizja tak jakoś przedstawia, że zawsze wychodzi na optymistę przekonanego o słuszności swoich przekonań i dokonań. Tusk, to jest ten gość z telewizji, co wydłuża wiek emerytalny do sześćdziesięciu siedmiu lat. To ten gość, co udaje, że umowy śmieciowe nie istnieją. To ten sam, co przyjeżdża na otwarcie szklanych domów, takich na przykład jak krajobrazowy bohomaz przy ulicy Marcinkowskiego w Poznaniu, w którym zagoszczą przedstawiciele zagranicznych korporacji i zatrudnią ładne studentki na bezpłatne staże. Tusk – jedyny człowiek, który potrafi powiedzieć jednocześnie, że jest źle i dobrze.

Upodobałam sobie ostatnio w różnych sytuacjach wtrącać zdanie „Donald mówi – jest dobrze”. Szczególnie użyte w miejscach publicznych ma wyborne skutki. „Od jutra bilety MPK w górę o 20%” powiada ktoś przy mnie na pętli autobusowej, więc rzucam zdanie-wytrych i w odpowiedzi słyszę, że pewnie, że jest dobrze, mogły przecież podrożeć o 50%! W pociągu na przykład, kiedy konduktor informuje mnie o podwyżce biletów powiadam „Donald mówi – jest dobrze”, na co konduktor, konkretnie zresztą znietrzeźwiony, odpowiada „Jakbym był Tuskiem, też bym miał dobrze”.

W myśl tego, że jest dobrze przyjaciółka moja poinformowana została ostatnio, żeby nie iść na doktorat. Jest przecież tak dobrze, że humaniści nie muszą grzać ciepłych posad w murach uczelni, mogą z powodzeniem szukać pracy w nieustająco zamykających się szkołach językowych.

W myśl tego, że jest dobrze można zrezygnować z luksusu wołania o godne wynagrodzenie finansowe za wykonaną pracę rezygnując tym samym z niewątpliwej przyjemności wysłuchania komunikatu „Na twoje miejsce jest dwudziestu innych”. W myśl tej samej zasady można, wzorem znanej mi z opowiadań młodej damy, rzucić pracę w korporacji i iść na bezrobocie, które… bardziej się opłaca niż harowanie na umowie-zleceniu.

Mówi się, że Polacy cierpią na ogólnonarodowe narzekactwo, ale to nieprawda. Polacy cierpią na chorobę fenową. To taki zespół lęków, napięć, stresów, nadciśnień i bólów głowy spowodowany silnie wiejącym wiatrem. Choroba fenowa Polaków nie jest jednak dyktowana przejściową wichurką, taką jak ta dzisiaj, ale tym wiatrem odnowy z zachodu, o którym mówił Pan Bez Numeru. On jako jeden z niewielu odporny jest na fenową zarazę. Bo już kiedyś ją przeżył. Pewnie zresztą nieraz. Sobie i wszystkim dzieciom ojczyzny, matki naszej życzę dzisiaj takiej odporności. Bo na dmuchanie w przeciwną stronę, tak pod ten wiatr nikogo jeszcze nie stać.

1 komentarz: