wtorek, 2 listopada 2010

Akcja Znicz

Mam wrażenie, że im starsza jestem, tym łatwiej wywołać moje oburzenie. Zniesmaczenie jakieś. Dzisiaj na przykład wchodzę do biblioteki, życzę sobie "Naszą Klasę", a pani się pyta, kto napisał i żebym powtórzyła nazwisko, bo nie dosłyszała. "Słodki panie" myślę sobie, macham ręką i już nie chcę od niej żadnej "Naszej Klasy", żadnego niczego od niej nie chcę. Ściągam z półki Stasiuka jakiegoś i wychodzę ze łzami w oczach i z kwasem żołądkowym w przełyku.

Jak jadę samochodem, to przełączam stacje z jednego pop wykonu na drugi, byle tylko czasem wiadomości nie usłyszeć, bo po Rosiaku, to już w ogóle wiadomości nie słucham. Sprawa ma się mianowicie tak, że Rosiak nie żyje, o czym - jak o "Naszej Klasie" - też nie wszyscy do końca wiedzą. Pewnie ku zaskoczeniu mediów, bo przecież tyle o zamachu-morderstwie naopowiadały, że przez trzy dni Rosiak był jak znaczek-logo Coca-coli rozpoznawalny. A więc Rosiak nie żyje, został pochowany i w swojej sprawie głosu nie zabierze. Nie zabrzmi to może zbyt pięknie, ale w pewnym sensie Rosiak jest szczęściarzem. I zły jest palec boskiej opatrzności, zezowate jej wszechwidzące oko, co skazuje, po śmierci zwłaszcza, człowieka na głupotę innego człowieka. Bo co to mianowicie znaczy, że trumna stoi przed ołtarzem, wysoki połysk, złoto, kwiaty, świece, panowie politycy pod krawatami, w zadumie spuszczają głowy, a przyjdzie ktoś i swoje żale i pretensje wytrząsa nad, za przeproszeniem, stygnącym jeszcze trupem? Co to za przyzwoitość jest? Jaki szacunek dla instytucji śmierci?

Gdybym materiał ze mszy żałobnej oglądała na wyciszonym module, wszystko byłoby jak trzeba. Niestety. Po mszy wystąpił pan Jarosław i wszystko szlag jasny trafił. I słów szkoda. I dobrze zrobił prezydent Komorowski, że się słowem nad trumną Rosiaka nie odezwał. Nie dlatego, że mu było słów szkoda, ale dlatego, że czasem jak się subtelnie gębę na kłódkę trzyma, to biernemu obserwatorowi echem w głowie odbije się przysłowie o tym, że milczenie jest złotem.

Unikam cmentarzy w ten czas zadumy. Bo bym je też musiała odwiedzać na wyciszonym module. Co z tego, że ładnie i kolorowo, i tak się te znicze pięknie palą, i kwiaty stoją długo? Odkąd w zeszłym roku przed wejściem na cmentarz zobaczyłam budkę z pop-cornem unikam i pop-cornu, i Wszystkich Świętych. Nie zabieram też głosu w dyskusji o tym całym pogańskim Helołinie, bo uważam, że fast foody przy cmentarzu i poziom oraz tematyka rozmów prowadzonych nad grobami zmarłych niczym się nie różnią od tych wszystkich, panie, amerykanizmów. A jeśli się różnią, to tylko na plus dla amerykanizmów.

Zwyczajnie po ludzku nie lubię, jak tutaj ksiądz w polu litanię do Wszystkich Świętych (moją ulubioną zresztą) odmawia, a tam zaraz, w alejce ktoś chwasty z grobu wyrywa i papieros od znicza odpala. No i dobrze, nie uczestniczę i już.

Historia, dla kogoś może tańsza niż wkład do rzeczonego znicza właśnie, dla mnie jednakowoż bezcenna, zdarzyła się w wigilię Wszystkich Świętych. Pogrzeb osoby, którą mgliście pamiętam z lat dziecinnych odbywał się w rodzinnej wsi mojej matki. Pojechałam tam z babcią, bo dziadek, jak stwierdził, pogrzebów jakoś nie lubi, więc towarzystwa jej nie dotrzymał. Ksiądz słowem się nie zająknął o tym, że rodzina zmarłego skłócona, że zmarły bez rozwodu kościelnego następny ślub wziął, dzieci spłodził. Ksiądz zresztą specjalnie w celu pochowania swojego starego parafianina z nowej (dwunasty rok będzie jak tam służy) parafii przyjechał. No to pochował, w poświęconej ziemi, ciepłe słowo powiedział, postał w ciszy jak ten Komorowski nad Rosiakiem, po czym wszyscy się rozjechali. Skłócona rodzina na stypę, dalsza, mniej skłócona rodzina i znajomi do domów. A babcia wyciągnęła z samochodu, którym ją przywiozłam, ogromniasty kosz zniczy i ruszyła między groby. Zapalałam w milczeniu jedną zieloną lampkę za drugą, stawiałam na kolejnych nagrobkach i próbowałam zapamiętać nazwiska pochowanych. A babcia na zmianę z mamą opowiadały historie przypisane tym ludziom, których nigdy żywych nie widziałam. Kosz zdawał się nie mieć dna, a opowieści o dobrych, świeć Panie nad ich duszami, ludziach - końca.

Przysłowie, że o zmarłych nigdy źle jest dużo starsze, niż babcia. Babcia, choć młodsza niż łacińskie mądrości i postępowa dość, nigdy nie postawiłaby budki z pop-cornem nad trumną Rosiaka. I łaciny w to angażować nie trzeba.

1 komentarz:

  1. Ładna notka. Mnie w tym roku ominęło wszystko z racji miejsca zamieszkania.

    OdpowiedzUsuń