czwartek, 11 listopada 2010

Zryw Niepodległościowy

Kupienie jogurtu, trzech bułek, paczki chipsów i piwa zajęło mi wczoraj godzinę. Z czego pięć minut poświęciłam na przeczesywanie półek w Tesco, resztę natomiast na stanie w kolejce do kasy. Bo przecież święto, więc cała Polska musi zrobić zakupy. No to stoję przy tej kasie i prowadzę obserwację socjologiczną. Z prawej strony Bruce Willis macha do mnie królem elektem z Sobieskich, Janem, w szkle, a ja podziwiam. Kolejki po mięso, kolejki po chleb, po mleko, papier toaletowy, alkohol. Kolejki do kas, bo przecież jutro sklepy zamknięte. Wcale nieprawda, że my młodzi nie wiemy jak to kiedyś się w kolejkach stało. Polacy kochają stać w kolejkach do dziś.

Trzeba kupić kiełbasę i kartofle. I cukier. Kupić, swoje w kolejce odstać, w korkach przekląć cały świat, a potem zabarykadować się w domu, wywiesić flagę przez okno i skonsumować to co się z takim mozołem zdobyło, a następnie oczekiwać na świąteczne wydanie "Jakiej to melodii" i ekskluzywne wydanie Faktów, poświęcone osobie Józefa Piłsudskiego. Potem ekskluzywne wydanie "Krzyżaków" bądź "Quo Vadis", bo w końcu czasy ucisku najlepiej wspomina się w czasach wolności. I takie to jest nasze święto. "Każdy w bunkrze, na swoim cukrze", jak pisał poeta, Miron B. Se siedzą i jedzą, o.

Taką miałam fantazję stojąc wczoraj w kolejce do kasy i myślałam, że mi dzisiaj przejdzie, ale gdzie tam. Wychodzę rano z domu, a tu ani flagi, ani tramwajów, ani ludzi, ani psa z kulawą nogą. Jak zapowiedział Kononowicz, że niczego nie będzie, tak niczego nie ma faktycznie. By mi się chciało balonów, kwiatów, tłumów i waty cukrowej. Takiego festynu z pompą, jaki robili Polacy na wschodzie witając wojska radzieckie. Chlebem, solą i kiełbasą, do cholery! I najlepiej, żeby ludzie w ten dzień pracowali zupełnie za darmo albo cały dochód ze wszystkiego przeznaczyli dla państwa. Albo wpłacali na konta schronisk dla bezpańskich psów, kotów i świnek morskich. Niech się coś dzieje. Bo w defiladzie na placu Piłsudskiego w Warszawce fajne są tylko mundury i chóralne "Czołem, panie prezydencie". No czołem, czołem, chłopaki, ale co z tego, skoro nawet do nich mrugnąć nie można, bo nie wypada. I dupa, a nie za mundurem panny sznurem.

Nic to, wsiadam do pociągu stwierdziwszy uprzednio, że dworzec główny w Poznaniu też ma Dzień Niepodległości, bo żaden zegar, żadna tablica i żaden kasjer nie działa jak powinien. Rozglądam się po przedziale, podsłuchuję i odkrywam, że pięciu z sześciu moich współpasażerów w Dzień Niepodległości opuszcza ojczyznę. Zupełnie niezależnie od siebie jadą świętować odzyskanie wolności... do Berlina. Taki mają zryw niepodległościowy.

7 komentarzy:

  1. zadziwia mnie to nieprzeciętnie. te kolejki, wczoraj też je przeżyłam. sklep jeden dzień nieczynny będzie, a zakupy jak na miesiąc.
    z okna widzę wywieszone 4 flagi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja zapomniałem że dzisiaj 11ty. Tu się nie świętuje. Fryzjer, zakupy, alko, impreza. Oto moj dzienny plan.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, pozdrowienia z Hamburga w ten dzień niepodległy. Jeszcze w biurze siedzę. A tak w ogóle to wyrabiasz się, panna. Szacun niunia tej.

    OdpowiedzUsuń
  4. ...a ja wywiesiłam flagę,zakupów nie zrobiłam,"Melodii "nie oglądam.
    I jestem tego samego zdania,że ku czci Ojczyzny najlepiej pracą się przysłużyć -jak kto umie i potrafi, a nie kolejnym światecznym obiboctwem i kanapowym krytykanctwem garderoby eks lub aktualnej prezydentowej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Mama też ładnie napisała.
    Taki to dzień, że ja wykorzystuję je na pranie, sprzątanie, skoro do pracy i tak mnie nie chcą wpuścić.
    I jakoś bardziej kojarzy mi się Św. Marcin niż ta cała niepodległość.
    Rogale i fajerwerki były fajne.
    "Melodii" też nie oglądałam.

    OdpowiedzUsuń