piątek, 11 czerwca 2010

West-love-story

On. Wpada na nią w drzwiach kawiarni, mówi z roztargnieniem "przepraszam", myśli "nawet ładna" i idzie dalej. Ona. Właśnie rzucona przez chłopaka, zawsze myślała o sobie, że jest całkiem atrakcyjna. Teraz, trochę mniej pewna siebie, zaczyna się zastanawiać, czy do studiów i pracy w barze nie dobrać sobie zajęć z karate albo kursu ikebany.

Trzy dni później on spotyka ją na kursie, ale jest trochę nieśmiały, zerka na nią z ukosa, aż w końcu instruktor-domyślny Japończyk, postanawia zlitować się nad biedakiem i przydziela mu parę w postaci rzeczonej nawet ładnej niewiasty. W zależności od tego na jakim kursie przypadkowo się spotkali albo ona źle wykonuje półobrót i trafia onego w głowę lub krocze, albo on w swej niewiedzy sięga po wiśnię japońską do ikebany i oboje odkrywają, że ona na tę wiśnię ma uczulenie, więc kicha, prycha i ogólnie jest żenująco. Po całym zamieszaniu i setnych przeprosinach instruktora-domyślnego Japończyka, on i ona postanawiają udać się na kawę do najbliższej knajpki. Najbliższa knajpka jest jednocześnie oddalona o siedem południków i siedemnaście przecznic od jej mieszkania, które ona dzieli z koleżanką z college'u. No więc on odprowadza ją przez te siedem południków i siedemnaście przecznic. Jest ciepły, letni wieczór kiedy całują się na pożegnanie. Miłość? Ready, steady, go!

Jest ciepłe, letnie popołudnie, kiedy tydzień później koleżanka z college'u przyłapuje go w parku, jak trzyma za rękę i głaszcze po ramieniu całkiem nawet przystojnego innego faceta. Przyjaciółka z college'u donosi onej i ta zrywa z onym kontakt. Po trzech dniach telefonów, smsów, maili i trzech tonach wysłanych róż, tulipanów i fiołków on postanawia jeszcze raz pokonać siedem południków i siedemnaście przecznic.

I kiedy on mówi jej, że tamten to jego brat, o którym jakoś zapomniał wspomnieć w trakcie rozlicznych z nią rozmów, a którego właśnie rzuciła dziewczyna, który odkrył, że jest gejem i którego czeka operacja wycięcia wyrostka - kiedy on mówi jej to wszystko, wtedy właśnie ciepłe, letnie popołudnie przestaje być tym, czym jeszcze przed chwilą było i zmienia się w letnią ulewę, w burzę z piorunami. Właśnie w takich okolicznościach przyrody, mokrzy i zziębnięci, zaczynają się całować i za chwilę idą do łóżka. Koniec filmu. Fajnie.

Tymczasem w życiu on wpada na nią w drzwiach kawiarni, myśli "przepraszam", mówi "jak łazisz?", koniec historii. Fajnie?

Po co właściwie oglądamy komedie romantyczne? Co się dzieje, kiedy filmowa miłość dzieje się w naszym życiu, spotyka nas w drzwiach kawiarni?
Czy w ogóle się coś dzieje?

1 komentarz:

  1. U mnie się nie dzieje. U mnie nie ma romansu, a co dopiero romantyzmu. Moi ex nie mówią mi cześć. To co powiedzieliby mi w drzwiach? Spierdalaj?

    OdpowiedzUsuń